W oczach księdza zamigotały jakieś dziwne błyski. Pytał dalej. — A mówił co o religii? Czy nie napadał na wiarę katolicką?
— No, właśnie, wygadywał na duchowieństwo.
— Ale czy nie powiedział czego o samej religii? Czy nie napadał na Pana Jezusa, na Matkę Boską?
— Nie. O tym nic nie mówił.
Ksiądz nalegał gniewnie.
— Ależ przypomnijcie sobie. Czy nie powiedział, że to, co kościół naucza o Matce Boskiej — to oszukiwanie narodu?
— Nie słyszałem.
— Starajcie się sobie przypomnieć. Napewno coś o tym mówił.
— Jak wielebny ksiądz tak mówi, to widocznie i powiedział.
— No widzicie. Więc słyszeliście, jak mówił bezbożne rzeczy o Matce Boskiej.
Robotnik patrzył z niepewną i zakłopotaną miną na księdza.
— Może i słyszałem.
Ksiądz spojrzał na niego z zadowoleniem i życzliwością.
— Wiem, że jesteście uczciwym, ale biednym człowiekiem. Rodzina wasza znajduje się podobno w ciężkim położeniu. Mam tu pewne fundusze, złożone przez miłosierne osoby. Zamierzałem właśnie przyjść wam z pomocą.
Ksiądz otworzył szufladę biurka. Poszperał w niej, położył na biurku kilka banknotów austriackich.
— Sądzę, że tych czterdzieści guldenów przyniesie wam pewną ulgę.
Robotnik nachylił się w pocałunku nad ręką księdza. Ten zaś po chwili mówił dalej:
— Jestem wam serdecznie wdzięczny za to, że donieśliście mi tak dokładnie o tych bluźnierstwach, które wygaduje ów Daszyński. Byłoby największym nieszczęściem dla kościoła i całego narodu, gdyby ten człowiek został wybrany posłem do parlamentu. Tam dopiero mógłby wiele szkody narobić.
Robotnik potakiwał głową i ściskał w ręku otrzymane banknoty. Ksiądz ciągnął dalej swe wywody.
— Ale ludzie uczciwi, pobożni i dobrze myślący muszą temu przeciwdziałać. To, co usłyszeliście z jego ust na zebraniu, będzie nam bardzo pomocne w obronie przed tym nieszczęściem.
Robotnik spojrzał zdziwiony na księdza.
— Nie rozumiem, proszę księdza. Tam u krawców wszyscy go gorąco oklaskiwali, wznosili na jego cześć okrzyki. Zapewniali, że będą wszyscy na niego głosować i wszędzie za nim agitować.
Ksiądz żachnął się gniewnie.
— Ciemni ludzie. Nie wiedzą, że cała robota jest prowadzona za żydowskie pieniądze. Ale musimy im oczy otworzyć. I wy musicie nam w tym pomóc.
— Cóż ja mogę, proszę księdza?
— Możecie bardzo wiele. Pójdziecie za mną na policję i tam powtórzycie panu komisarzowi wszystko, co usłyszeliście z przemówienia Daszyńskiego, o jego bluźnierstwach, rzucanych na Pannę Przenajświętszą.
Robotnik spojrzał na księdza z przerażeniem. Ksiądz popatrzył na niego surowo.
— Przecież słyszeliście, jak to mówił? Wyraźnie przecież stwierdziliście to. Słyszeliście czy nie?
Robotnik rzucił bezradnie okiem na banknoty, które trzymał w dłoni. Mruknął niepewnie:
— Chyba, że i słyszałem, proszę księdza.
-— A widzicie. Jak to zeznacie, będą musieli ptaszka pociągnąć do odpowiedzialności za bluźnierstwo. Chłopi i robotnicy są to przecież ludzie religijni, wierzący, cześć dla Matki Boskiej żywią głęboką. Gdy więc wieść gruchnie, że ten Daszyński, który ich obałamucił, jest bluźniercą i przed sądem za to stanie, odrazu większość narodu od niego odstąpi. Będziecie może musieli złożyć przysięgę.
W oczach robotnika ujrzał ksiądz błysk strachu. Pośpieszył go uspokoić.
— Złożyć przysięgę dla dobrej sprawy w obronie kościoła, to żaden grzech.
Robotnik słuchał dalej zrezygnowany. Ksiądz wyłuszczał mu szczegółowo, jak sprawa ta, dobrze wyzyskana przez prasę, obniży szanse wyborcze młodego trybuna socjalistycznego. Prócz żydów i niedowiarków nikt nie odda mu głosu. Nagle w umyśle robotnika powstała nowa obawa.
— A co będzie, proszę księdza, jak ten Daszyński postawi swoich świadków którzy będą przysięgać, że on tego o Matce Boskiej nie powiedział?
Ksiądz uśmiechnął się. Wstał od biurka, przystąpił do robotnika i poklepawszy go po ramieniu, powiedział:
— To już drobnostka. Jeżeli nawet sąd go po tym uwolni, będzie to już po wyborach, a wiadomość, że wytoczono mu proces za bluźnierstwo, zrobi już swoje.
***
W kilka dni po tym Ignacy Daszyński zjawił się w biurze dyrektora policji w Krakowie. Oświadczył mu stanowczo:
— Wiem, że złożono na mnie fałszywe oskarżenie o bluźnierstwo.
Dyrektor spojrzał nań zdziwiony.
— Skąd pan wie o tym?
— Wiadomo mi, że pewien robotnik został przekupiony czterdziestu guldenami za złożenie takich zeznań. Za te pieniądze poszedł się upić i wygadał się w knajpie. Ostrzegam Pana przed uczynieniem użytku z takich zeznań. Skandal, który z tego wyniknie, nie mnie przyniesie szkodę.
Dyrektor spuścił zakłopotany głowę. Z doniesienia o bluźnierstwie Daszyńskiego nie skorzystał.
***
A działo się to zimą r. 1897, gdy Daszyński kandydował w pierwszych wyborach z powszechnej kurii z ziemi krakowskiej.