Najbardziej palącą kwestią w tych pierwszych dniach była sprawa nie-mieckich żołnierzy na ziemiach polskich. Opuszczeni przez Beselera, zrewoltowani w stosunku do swoich oficerów i władz berlińskich zorganizowali obronę przeciw oczekiwanej zemście ludności polskiej za okrucieństwa okupacyjne. Ale przepojeni byli przede wszystkim żądzą możliwie rychłego powrotu do domów. Z każdym dniem powiększała się liczba zorganizowanych, podporządkowujących się powstałej Radzie Żołnierskiej jako władzy naczelnej. Byli oni groźni nie tylko dla swoich oficerów i Berlina jako siła rewolucyjna, ale doraźnie przede wszystkim dla Polski. Powrót Piłsudskiego stał się hasłem do ogólnego rozbrajania Niemców. Opór z ich strony nie był duży, ale każdej chwili mogło dochodzić do krwawych starć i co gorsze interwencji zwartych oddziałów liniowych nadciągających ze wschodu. Toteż, kiedy zaraz pierwszego dnia po powrocie Piłsudskiego przedstawiciele Rady Żołnierskiej zwrócili się do niego o zagwarantowanie im i ich rodzinom życia i swobodnego powrotu do Niemiec, Piłsudski wyraził na to zgodę. W zamian zażądał od nich oddania w jego ręce kierownictwa akcją ewakuacyjną i przekazania nienaruszonego sprzętu kolejowego i łączności oraz posiadanej jeszcze przez nich broni. Rada Żołnierska po wahaniach wyraziła zgodę na postawione warunki. Najwięcej trudności wywoływało żądanie oddania broni, ale nie z obawy o życie, lecz z powodu braku pewności czy wszystkie oddziały wykonają to ich polecenie. „Pamiętałem - pisał później Piłsudski o swoich przemyśleniach w Magdeburgu - jak jedną z najbardziej dokuczliwych myśli dla mnie była, że nas okupanci mogą zostawić bez jednej lokomotywy i bez jednego telefonu, czyniąc z nas prymitywy pod względem techniki życia”. Następnego dnia Piłsudski udał się do lokalu Rady Żołnierskiej i tam wygłosił do nich przemówienie, w którym powiedział między innymi: „Jako przedstawiciel narodu polskiego oświadczam wam, że naród polski za grzechy waszego rządu nad wami mścić się nie chce i nie będzie. Pamiętajcie, że dość krwi popłynęło, ani jednej kropli krwi więcej! Doszło do mojej wiadomości, że żołnierze niemieccy sprzedają karabiny ręczne i maszynowe na peryferiach miasta mętom społecznym. Pamiętajcie, że żołnierz bronią nie handluje. Żądam od was żebyście się zachowali zupełnie spokojnie i nie prowokowali więcej narodu polskiego, a wszyscy jak jeden mąż wrócicie do waszej ojczyzny. Obecnego tu na sali porucznika Boernera wyznaczam jako mego oficera łącznikowego przy waszej radzie żołnierskiej, do niego zwracajcie się z wszelkimi bólami”[1].
W tym czasie tysiące Polaków zebrało się przed budynkiem, w którym mieściła się Rada Żołnierska. Była to gromada ludzi roznamiętnionych, pałających nienawiścią do Niemców. Każdej chwili mogła się wywiązać walka tłumu z żołnierzami niemieckimi. Kiedy Piłsudski ukazał się na stopniach budynku tłum przywitał go entuzjastycznie. Wyczuwając atmosferę zwrócił się do niego z mocnym apelem:
„W tym gmachu obraduje niemiecka rada żołnierska, która objęła władzę nad wszystkimi oddziałami niemieckimi, stacjonowanymi w Warszawie. W imieniu narodu polskiego wziąłem tę radę żołnierską pod swoją opiekę. Ani jednemu z nich nie śmie się stać najmniejsza krzywda”[2].
Autorytet Piłsudskiego i zaufanie do niego sprawiły, że napięcie zostało rozładowane i tłum rozszedł się spokojnie. Nieraz jeszcze w ciągu tych dni jego osobista interwencja zapobiegła rozlewowi krwi. W ciągu tygodnia siły niemieckie opuściły Warszawę bez większych incydentów.
Równocześnie skupił Piłsudski uwagę na sytuacji we Lwowie, gdzie toczyły się ciężkie walki z Ukraińcami. Opór stawiała cała ludność polska, a wśród niej legioniści, peowiacy i harcerze. Wszyscy chwycili za broń; kobiety pełniły służbę kurierską, łącząc rozdzielone dzielnice miasta, donosiły broń i amunicję, niektóre walczyły razem z mężczyznami w pierwszej linii. Nawet mali chłopcy brali udział w walkach i sporo ich zginęło w obronie miasta. Walki trwały już parę tygodni; była obawa, że mieszkańcy nie wytrzymają naporu, jeżeli nie otrzymają posiłków. Piłsudski zdawał sobie sprawę, że zadecydować może nawet niewielka pomoc, jeżeli będzie wysłana natychmiast. Pchnął więc te oddziały, które były do dyspozycji, składające się głównie z peowiaków. Siły były nieznaczne, ale spełniły zadanie. Bo Ukraińcy przypuszczając, że jest to awangarda większej odsieczy, wycofali się z miasta. Doraźne niebezpieczeństwo zostało zażegnane.
W zakresie spraw wewnętrznych uznał Piłsudski za rzecz podstawową jak najszybsze zwołanie sejmu, który zdecydować miał sprawę ustroju państwa i przystąpić do opracowania konstytucji. W panującym wówczas chaosie pojęć, rozbieżności dążeń i ogromnym skłóceniu, zadanie to było wyjątkowo trudne. Po powrocie zastał Piłsudski w Polsce poza Radą Regencyjną jeszcze trzy inne ciała reprezentujące interesy Polski: rząd ludowy w Lublinie, Naczelną Radę Ludową w Poznaniu i Komisję Likwidacyjną w Krakowie. Żadne z nich nie miało oparcia w całej Polsce. Stronnictwa polityczne, których było dużo i posiadały przeważnie charakter dzielnicowy, były ze sobą skłócone i nie miały do siebie zaufania. Toteż utworzenie pierwszego rządu po 11 listopada, który był oparty na najszerszych podstawach, tak jak to zamierzał Piłsudski, okazało się niemożliwe. Do zjednoczenia wszystkich sił politycznych nie dopuściła przede wszystkim Narodowa Demokracja z Romanem Dmowskim, którego linia polityczna w czasie wojny rozeszła się jeszcze bardziej z linią Piłsudskiego niż dawniej. Bo kiedy Piłsudski tworzył wojsko, walczył ze swoją pierwszą brygadą przeciw Rosji o pełną niepodległość, przeciwstawiając się równocześnie zakusom Austrii i Niemiec, za co dostał się do więzienia w Magdeburgu, Dmowski zwalczał czyn zbrojny, rozwijał działalność polityczną, szukając oparcia o Rosję, a dopiero w późniejszej fazie o aliantów na zachodzie. Kiedy pod koniec wojny Francuzi uznali prawa Polski do niepodległości, Komitet Narodowy w Paryżu, którego przewodniczącym był Dmowski, został przez nich uznany za reprezentanta narodu polskiego. Faktycznie według mnie reprezentował on tylko drobnomieszczaństwo polskie. Poparcie udzielane Komitetowi Narodowemu ze strony Francji także w odniesieniu do wewnętrznych spraw polskich przyczyniało się do tego, że Komitet uważał, iż jemu należy się władza w Polsce. To przekonanie stało się źródłem trudności ówczesnych i zaciążyło poważnie na całym późniejszym rozwoju stosunków wewnętrznych.
Po nieudanej próbie stworzenia rządu koalicyjnego, Piłsudski powołał na premiera socjalistę, Jędrzeja Moraczewskiego, który wywołał mniej sprzeciwów niż Daszyński. Moraczewski utworzył gabinet lewicowy, w dużej części złożony z członków rządu lubelskiego. Rząd ten, najściślej współpracujący z Piłsudskim wprowadził w życie równouprawnienie kobiet. Uznano, że kobiety, które wykazały tyle zmysłu państwowego i ofiarności udziałem w Legionach, jako kurierki i członkinie POW oraz pracując dla wojska w organizacjach pomocy, mają prawo do zasiadania w parlamencie. Piłsudski dekretem w listopadzie ustanowił ośmiogodzinny dzień pracy dla robotnika, a siedmiogodzinny dla pracownika umysłowego. Dekretami został wtedy zrealizowany cały minimalny program PPS-Fr.Rew. i od samego początku istnienia państwa został wprowadzony w życie. Nikt, o ile mnie pamięć nie myli, nie protestował wtedy przeciw tym dekretom.
Wybory do sejmu zostały wyznaczone na 20 stycznia 1919 r. Na wszystkie skargi i przekonywania polityków, że tylko kierunek przez każdego z nich reprezentowany wyraża prawdziwą wolę narodu, Piłsudski miał tylko jedną odpowiedź. Stwierdzał, że zdrowy rozsądek ludności zatryumfuje. „Słuszność Waszych twierdzeń - wykażą wybory”. Przedstawiciele dwunastu partii polskich oraz stronnictw żydowskich, ukraińskich i białoruskich przychodzili do Naczelnika Państwa z postulatami i programami ratowania Polski. Piłsudski przyjmował wszystkich, rozmawiał z każdym. Narodowi demokraci żądali usunięcia socjalistów od rządu; lewica socjalistyczna wysuwała wygórowane i nie dające się zrealizować postulaty w zakresie poprawy bytu świata pracy. Tym tłumaczył, że poprawa ekonomicznych warunków warstwy robotniczej zależna jest w dużej mierze od ogólnych warunków ekonomicznych Europy, a że dla bezrobotnych będą organizowane roboty publiczne. Ludowcy lewicowi i PPS popierali Piłsudskiego. Ale byli tacy, którzy go oskarżali, że zdradził socjalizm. Nie zdradził go, gdyż już dekretami zrealizował program minimalny. Ale uważał, że przyszedł czas, ażeby socjalizm polski wybrał konstruktywną drogę socjalizmów zachodnioeuropejskich, a nie bolszewicką doktrynę wyłączności klasowej. Osobiście przestał się uważać za członka partii od chwili, kiedy Polska uzyskała niepodległość, a jako Naczelnik Państwa uważał się za reprezentanta ogółu obywateli. Do socjalistów apelował o dopomaganie mu w budowie państwa, tak jak wspólnie walczyli o zdobycie niepodległości Polski. Dla osiągnięcia jedności w odradzającym się państwie zapominał o wszelkich przeciwieństwach i urazach z dawniejszych czasów. Tym powodowany wysłał do Romana Dmowskiego list, który był wyciągnięciem ręki do współpracy. Piłsudskiemu chodziło przede wszystkim o to, aby na konferencji pokojowej w Wersalu, występować wspólnie. List ten brzmiał:
Przemyśl, 21 grudnia 1918.
Drogi Panie Romanie,
Wysyłając do Paryża delegację, która się ma porozumieć z Komitetem paryskim w sprawie wspólnego działania wobec aliantów, proszę Pana; aby zechciał Pan wszystko uczynić dla ułatwienia rokowań. Niech mi Pan wierzy, że nade wszystko życzę sobie uniknięcia podwójnego przedstawicielstwa Polski wobec aliantów: Tylko jedno wspólne przedstawicielstwo może sprawić, że nasze żądania zostaną wysłuchane. Troska o tę jedność jest przyczyną, że nie śpieszyłem się z przystąpieniem do tej sprawy.
Opierając się na naszej starej znajomości, mam nadzieję, że w tym wypadku i w chwili tak poważnej, co najmniej kilku ludzi, - jeśli nie cała Polska - potrafi się wznieść ponad interesy partyj, klik i grup. Chciałbym bardzo widzieć Pana między tymi ludźmi.
Proszę przyjąć zapewnienia mojego wysokiego szacunku
Józef Piłsudski
Mąż przeprowadził się do Belwederu 29 listopada 1918 r. w rocznicę powstania listopadowego. Mieszkanie w tym smutnym pałacu wyremontował inż. Skórewicz, który był administratorem gmachu. Pałac nie był strzeżony. Mąż zawsze śmiał się z obaw o jego bezpieczeństwo. Ale kiedy doszły wiadomości, że koła prawicowe przygotowują zamach, wzmocniono ochronę i nie pozwolono wpuszczać na podwórze belwederskie większej ilości osób. W pierwszych dniach stycznia zdarzyło się, że warta wpuściła czterech panów, którzy spokojnie przeszli przez podwórze i weszli do hallu. Jak mi potem opowiadał mąż, na ich spotkanie wyszło dwóch adiutantów i zapytali czego ci panowie sobie życzą. Po otrzymaniu odpowiedzi, że chcą się widzieć z Naczelnikiem Państwa, adiutant Stamirowski wskazał im drzwi pokoju, w którym miał być Naczelnik Państwa. Wobec tego, że wzbudzili podejrzenie, zamknięto drzwi na klucz, a po upływie pewnego czasu por. Stamirowski powrócił z paru oficerami i przeprowadził rewizję u przybyłych. Okazało się, że mieli przy sobie granaty, broń krótką i szable. Wszyscy bez sprzeciwu dali się rozbroić, prócz p. Żółkiewskiego, który nie chciał oddać szabli. Twierdził, że szabla jest mu żoną i że nie rozstanie się z nią póki żyje. Adiutant nie chciał dopuścić do rozlewu krwi, poszedł więc do Komendanta zapytać co ma robić? Czy ma odbierać szablę siłą? „Uśmiałem się z tego i pozwoliłem zostawić Żółkiewskiemu szablę-żonę; kazałem wszystkich odprowadzić do więzienia, a potem wysłać na front do wojska, które potrzebowało ludzi do obrony Kraju”. Nieraz potem wspominał mąż o tym zamachu i śmiał się z nieudolności zamachowców i z „szabli-żony”. (...)