(...) POLITYCZNE ZMIANY W GOSPODARCE, w strukturach społecznych uruchomiły nie tylko zjawiska kryzysowe, ale wywołały swoistą anihilację inteligencji. Większość grup zawodowych okazała się zbyt liczna, niektóre po prostu zbędne. Spróbowano środków zaradczych. Błyskawicznie powstawały prywatne uczelnie traktowane jako przechowalnie młodzieży, dla której znikły miejsca pracy w transformowanym przemyśle. Przechowalnie traktowano tak, że można powiedzieć, iż produkowano dyplomy, a nie inteligencję. Nad całością życia społecznego zapanowała prawica. W jej myśleniu politycznym dominuje przekonanie, że część jest zawsze większa od całości, a w każdym razie ważniejsza, bo tylko ona – skoro odzyskuje przywileje – udowadnia, że jest elitą, czyli częścią predysponowaną do władzy. PRAWICA W POLSCE spolaryzowała się na dwie orientacje (model amerykański), co spowalnia odczytywanie zmian przez zwykłych ludzi. Liberałowie z PO uważają, że inteligent nie może kontestować realnego kapitalizmu. Ma demonstrować odrazę do haseł populistycznych i komplementować zbawczą rolę rynku. (...) Obie prawicowe partie mają jeden wspólny rys: lekceważą rolę ludzi pracy, a najchętniej kwestionują ich istnienie. PO chętnie akcentuje rolę państwa, lecz trudno dostrzec, by zobowiązywała to państwo do przestrzegania praw obywatelskich. PiS sakralizuje naród, wobec którego jednostka ma obowiązki, lecz nie ma wyraźnie określonych praw. Ewidentną wadą obu partii jest nie tylko lekceważenie realnego położenia ludzi pracy, zwłaszcza zagrożenia bezrobociem i brakiem ochrony praw zawodowych. Prawica lubi się powoływać na demokrację, lecz nie robi dosłownie nic, by przerwany na wstępie transformacji proces emancypacji wznowić i skutecznie kontynuować. A bez powrotu do politycznej, społecznej i kulturalnej emancypacji ludzi pracy wszelkie oracje o budowie nowoczesnego narodu polskiego pozostaną propagandowym blefem. (...)
(...) BYŚMY LEPIEJ SIĘ ROZUMIELI, przypomnę baśń Andersena. Gdy król i otaczający go dworacy wystarczali już sami sobie i opiewali najnowsze, lecz nieistniejące szaty monarchy, szansą wyjścia z amoku był głos dziecka: „Król jest nagi!”. Piszę o gospodarce, bo obłuda dworu żąda rezygnacji z realistycznego mówienia o tym, czego codziennie doświadczamy. Dwór żąda usunięcia z życia publicznego innych ocen niż te, które on nam narzuca. Żąda, byśmy przyjęli język „Solidarności” i wszelkie wydarzenia w życiu zbiorowym opisywali przy użyciu zasobu leksykalnego tego języka i gramatyki zbudowanej na normach typu: „jestem za, a nawet przeciw”. Najmocniej skłania mnie do wypowiedzi kwestia własności państwowej i jej fatalnych losów. Co do istoty rzeczy była to własność wspólna, a więc ekipa przejmująca władzę po wyborach czerwcowych w 1989 r. i zaklinająca się na normy demokracji powinna była jej bronić, bo nie było to mienie porzucone czy własność niczyja. (...)