Była to popołudniowa godzina dnia 7 listopada 1918 r., gdy nędzna fura, wioząca pierwszego premiera rządu odrodzonej Polski, dotarła do swego celu. Podróżnym naszym przedstawił się widok niezwykły. Ulice Lublina były niesłychanie ożywione, tętniące ruchem, pełne świątecznego nastroju. Jakby w czasie powodzi wszystkimi placami i ulicami przelewała się fala ludzka, różnobarwna, podniecona, szumiąca. Robotnicy, rzemieślnicy, chłopi z okolicznych wsi, mieszczanie, żołnierze. Twarze jasne, uśmiechnięte, radosne. Wszędzie widać ludzi, ściskających sobie mocno i serdecznie dłonie lub witających się głośnymi pocałunkami. Tu i ówdzie spotyka się przemaszerowujące oddziałki żołnierzy. Biedne to było na oko wojsko. Wyszarzałe, brudne, sponiewierane w czasie długiej wojny, mundury różnych rodzajów broni i różnych armii, wśród których tu i ówdzie prześwieca kurtka cywilna, bluza robotnicza lub mundurek uczniowski. W blaskach słońca odbijają się lufy karabinów różnej wielkości i kalibru. Ale krok jest dziarski, mina u wszystkich buńczuczna, w oczach błyszczy radość i duma, a ku niebu płynie pieśń mocna, na przemiany to żołnierska, to rewolucyjna. Na ich widok ludzie wznoszą okrzyki, podrzucają do góry czapki, wtórują ich pieśni. Wszędzie radość bujna, nieokiełznana, szał entuzjazmu. Więzy niewoli zrzucone. Wolność i sprawiedliwość.
W wielu miejscach gromadzą się liczne grupy ludzi przed wielkimi afiszami, świeżo rozlepionymi na całym mieście. Daszyński zatrzymuje wóz. Obaj z Witosem zeskakują i przyłączają się do najbliższej gromady ludzkiej, czytającej z przejęciem ogłoszenie. Jest to manifest Tymczasowego Rządu Republiki Polskiej w Lublinie. Głosi on powstanie niepodległej republiki polskiej, walkę z okupantami, zniesienie stworzonej przez nich Rady Regencyjnej, wybory do sejmu ustawodawczego, samorząd, gwarancje wolności politycznej, szerokie ustawodawstwo społeczne, ziemia dla chłopów, fabryki i kopalnie zostaną własnością społeczeństwa, wolnym narodom braterstwo. Na czele rządu stoi Ignacy Daszyński, w skład rządu wchodzą znani przywódcy chłopów, robotników, pracowników umysłowych.
Siadają więc z powrotem na furę. Twarz Witosa jest nieprzenikniona. Daszyński jest poważny. Odczuwa wagę wielkich zagadnień, których nici znalazły się w jego ręku. Zjednoczenie całej Polski. Wypełnienie wielkiego planu. Większość kraju jest jeszcze w ręku okupantów. Na wschodzie są jeszcze setki i tysiące wojska niemieckiego, których droga powrotna prowadzi przez Polskę. W Berlinie rządzą jeszcze cesarz i generałowie. Trzeba poruszyć cały lud, wielkie masy robotników i chłopów. Tym wnioskiem kończy Daszyński swe rozważania i gotów jest podjąć ciężar, który na niego spada.
W trzy dni potem, przed pałacem gubernatorskim, który stał się siedzibą nowego rządu, stoją nieprzeliczone tłumy robotników i chłopów z Lublina i okolicznych powiatów. Daszyński w swym gabinecie przyjmuje delegację. Oznajmia krótko:
— Obywatele, otrzymaliśmy wiadomość, że runęła ostatnia twierdza imperializmu. Berlin stoi w ogniu rewolucji. Wilhelm II uciekł do Holandii.
A przez otwarte okna wpadają do pokoju okrzyki, wznoszone przez wielotysięczne masy:
— Niech żyje rząd ludowy! Niech żyje Polska robotników i chłopów!