Dylematy lewicy
Palikot, czyli populizm po polsku
nowe-peryferie.pl/1 marca 2013
Populizm niejedno ma imię. Populistą nie jest ten, kto uważa się za populistę. Na marginesie sceny politycznej USA wegetuje Populist Party – garstka doktrynerów głoszących poglądy popularne w XIX w., dziś jednak nijak nie przystające do rzeczywistości. Populistą nie jest też ten, kto jest uważany za populistę. To niekoniecznie musi być wąsaty związkowiec, niegramatyczną polszczyzną żądający większego “socjalu”. Prawdziwym populistą jest ten, kto głosi popularne hasła.
Populizm nie jest bowiem ideologią, ale praktyką. Polega na rozpoznawaniu rzeczywistości nie przez pryzmat doktryny ale bezpośrednio poprzez odczucia ludzi, i dostosowywaniu postulatów do ich potrzeb. Ale których ludzi? Tych, którzy stanowią statystycznie najliczniejszą grupę.
Populista na ogół odwołuje się do tzw. zwykłego człowieka, czyli do “ludu”, ale nie zawsze, bo może też odwoływać się do figury “obywatela” lub “podatnika”. Tenże “zwykły człowiek” ma dwóch wrogów, zajmujących przeciwstawne miejsca w hierarchii społecznej, ale połączonych pasożytniczą rolą: to elity polityczne i/lub ekonomiczne oraz margines społeczny. W zależności od rodzaju populizmu czasem na pierwszy plan w roli wroga wysuwają się elity, innym razem lumpenproletariat.
Społeczeństwa są bowiem zróżnicowane i dlatego nie ma jednego rodzaju populizmu. Inny będzie populizm w społeczeństwie biednym, inny w społeczeństwie klasy średniej, inny populizm w społeczeństwie tradycyjnym i inny w zlaicyzowanym. Możemy więc wskazać populizmy lewicowe i prawicowe, populizmy odwołujące się do “bazy” i te odwołujące się do “nadbudowy”. Nawiasem mówiąc, można powiedzieć, że w postpolitycznej “demokracji” wszystkie liczące się ugrupowania mają charakter populistyczny, mainstream populistyczny operuje bowiem na poziomie marketingu a nie idei. Dodajmy wreszcie, że w postmodernistycznym społeczeństwie populizm rozmywa się, gdyż najliczniejszą grupę stanowią tu indywidualiści – skuteczny populizm nie będzie się więc odwoływać do “wszystkich” ale do “każdego”.
Targana paroksyzmami transformacji Polska jest swego rodzaju laboratorium, w którym występują wszystkie cztery rodzaje populizmów. Tu współistnieją różne populizmy adresowane do różnych segmentów społeczeństwa. Mamy więc lewicowy populizm społeczno-gospodarczy Samoobrony, prawicowy populizm społeczno-gospodarczy korwinistów, prawicowy populizm kulturowy Radia Maryja i lewicowy populizm kulturowy Palikota.
O ile taka klasyfikacja Samoobrony czy Radia Maryja nie budzi wątpliwości, to korwiniści skłonni są oburzać się na wsadzanie ich do jednej szuflady ze znienawidzoną “roszczeniową hołotą”. Nietrudno jednak dostrzec, że cała korwinowska ideologia “wolnoć Tomku w swoim domku” jest w swej istocie populistyczna; zresztą postulaty zarówno wyższych płac jak niższych podatków sprowadzają się do tej samej obietnicy – “więcej pieniędzy”. Pochylmy się jednak nad fenomenem Palikota. Lewicowy populizm kulturowy jest rzadkością w skali świata, gdyż specjalnością lewicy jest raczej populizm społeczno-gospodarczy.
Palikot jako pierwszy dostrzegł i postanowił wykorzystać potencjał nowej grupy społecznej, grupy, która dynamicznie rozrosła się w okresie transformacji, a która do pory umykała uwadze polityków, publicystów i socjologów. Nazwałbym ją, za socjologią XVII-wiecznej Polski, “ludźmi luźnymi”. Pod względem społeczno-zawodowym spektrum “ludzi luźnych” rozciąga się od lumpenproletariuszy przez samozatrudniających się i mikroprzedsiębiorców, po średnią kadrę kierowniczą. Choć grupy te różni poziom dochodów, to wspólnym mianownikiem jest duża mobilność oraz brak stabilnego zatrudnienia. Co najmniej tak samo istotne jest wyłamywanie się ze struktury rodzinnej – “ludzie luźni” to ci wszyscy nie mieszczący się w tradycyjnym modelu rodziny: geje, single, rozwodnicy… Do tego dochodzi ucząca się młodzież (nigdy wcześniej taki odsetek młodzieży nie studiował na wyższych uczelniach!), której poczucie wartości i aspiracje rosły wykładniczo w stosunku do zdobywanego wykształcenia, która, czując się beneficjentem awansu społecznego, zawzięcie odcinała się od swych korzeni. Wreszcie, emigranci wyrwani ze swych lokalnych społeczności – mam tu na myśli zarówno “słoiki” z wsi i małych miasteczek pracujące w metropoliach, jak i Polaków emigrujących zagranicę.
Antagonizm między tymi grupami a konserwatywną częścią społeczeństwa ma charakter światopoglądowy, czemu sprzyjało prosperity pierwszych lat po akcesji. Co bardzo istotne, “ludzie luźni” (i to nie tylko dobrze sytuowane “lemingi”) czują się na ogół czymś lepszym od zacofanych “moherów” – to poczucie wyższości bierze się z przeświadczenia o własnej nowoczesności, swobodzie, wreszcie nieograniczonych możliwościach awansu. Indywidualizm nowych grup społecznych zderzył się z krępującymi je normami obyczajowymi (dodatkowo postrzeganymi jako “nienowoczesne” i “nieeuropejskie”). Ideologicznym sztandarem rebelii stał się sprzeciw wobec przerostów roli Kościoła w życiu publicznym.
Sukces Ruchu Palikota w wyborach parlamentarnych 2011 r. – 10 % głosów, które czyniły go trzecią siłą w Sejmie! – wydawał się być początkiem nowej epoki. Program, quasi-ideologia, a zwłaszcza retoryka Palikota jaskrawo kontrastowały ze zmurszałym konsensusem ideowym PO-PiSu. Ruch Palikota został przyjęty z entuzjazmem nie tylko przez młode, zapatrzone w Europę pokolenie, ale też przez wszystkich poszukujących alternatywy dla skorumpowanego systemu i spetryfikowanego układu sił politycznych. Kolejne zwycięskie aneksje (Samoobrona, Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej, środowiska feministyczne i LGBT) osaczały pogrążony w cynizmie i starczym uwiądzie SLD. “Stara lewica” zdawała się być tylko masą upadłościową dla młodego, dynamicznego, nowoczesnego Ruchu. Palikot = przyszłość!
A jednak twór Palikota narodził się obciążony wadą rozwojową. Wystarczyło przeanalizować dane dotyczące elektoratu RP. Wg TNS OBOP największą grupę stanowili uczniowie i studenci (18,6 %), kolejne przedsiębiorcy (12,7), kierownicy i specjaliści (12,3), emeryci i renciści (12,3), robotnicy przemysłowi (10,8), pracownicy handlu i usług (9,5), urzędnicy (8,7) i bezrobotni (5,1)[1]. Z kolei CBOS twierdził, że na Ruch głosowało 27 % młodzieży uczącej, 17 % urzędników, 15 % przedsiębiorców, 14 % pracowników usług i 13 % bezrobotnych[2]. Biorąc to pod uwagę stwierdzić możemy więc z jednej strony nadreprezentację klasy średniej (przedsiębiorcy, kadra kierownicza), z drugiej – emerytów, bezrobotnych i prekariuszy (pomijam tu młodzież uczącą o niejasnej przyszłości zawodowej). Oznacza to, że społeczny fundament Ruchu Palikota od początku naznaczony był głębokim pęknięciem. To pęknięcie można było klajstrować hasłami legalizacji marihuany i związków partnerskich, gdy jednak odczuwalny stał się kryzys – rozziew musiał się pogłębić. Po prostu interesy ekonomiczne tych grup są sprzeczne.
Stąd miotanie się Palikota między Gibałą a Ikonowiczem, między postulatem “uwolnienia przedsiębiorców od biurokratycznego jarzma” a hasłem budowy przez państwo fabryk. Ale im bardziej gwałtowne te ruchy – tym mniejsza wiarygodność wśród wyborców. Popularność RP nie tylko nie rośnie (jak prognozowano)[3], ale nawet maleje. Najbardziej bolesne jednak jest to, że również łaska młodych wyborców okazuje się na pstrym koniu jeździć[4], czego “Pan Janusz” boleśnie doświadczył w czasie demonstracji przeciw ACTA[5].
Projekt Palikota jest po prostu o kadencję spóźniony – w sytuacji, gdy “zielona wyspa” tonie, przed polską klasą polityczną stają inne wyzwania, niż emancypacja obyczajowa. Nie oszukujmy się: nawet dla wielu wyborców RP postulat równouprawnienia gejów jest raczej złośliwością pod adresem znienawidzonego Kościoła, niźli głębokim wyznaniem wiary. Ale i atrakcyjność haseł antyklerykalnych straciła swą dynamikę – zwłaszcza, że poczynania PO odbierają lewicy część wiatru z żagli. Palikot zdaje sobie też sprawę, że partia skrajnie lewicowa (w socjalistycznym tego słowa znaczeniu) nie ma w Polsce żadnych szans na udział w rządzeniu. W tych warunkach Palikot na maszt wciąga błękitną flagę europejskości: “Europa Plus”! No cóż, nietrudno dostrzec, że domaga się pogłębienia integracji europejskiej w sytuacji, gdy stosunek Polaków do UE wyraźnie wychłódł. W dodatku priorytetem w tym zakresie jest dziś przyjęcie wspólnej waluty – postulat bardzo trudny dla lewicy nie tylko ze względu na jego społeczne koszty: nieunikniony wzrost cen, prawdopodobne osłabienie konkurencyjności polskich przedsiębiorstw, cięcia budżetowe wynikające z paktu fiskalnego. Nieprzypadkowo 60 proc. społeczeństwa przeciwna jest przyjęciu euro w obecnych warunkach.
Czy to oznacza, że Ruch Palikota jest skończony? Oczywiście nie. Kompromitacja PO może przynieść dopływ potencjalnych zwolenników. Wciąż będzie istniało w pewnym segmencie społeczeństwa zapotrzebowanie na hasła radykalno-liberalne (tak w aspekcie obyczajowym jak ekonomicznym) i paneuropejskie. Grupa “ludzi luźnych” nie zniknie. Rzecz w tym, że poza tą niszę RP nie wyjdzie.