W powszechnym przekonaniu dwa obozy polityczne, czyli Narodowa Demokracja i Polska Partia Socjalistyczna – były sobie wrogie niemal od samego początku działalności. Bez wątpienia to przekonanie zostało utrwalone w latach 30. XX wieku, kiedy rzeczywiście stopień obopólnej agresji był wyjątkowo silny. Jednak bardziej uzasadnione będzie stwierdzenie, że oba ugrupowania łączyła wspólna geneza oraz życiorysy wielu prominentnych liderów. Jednymi z nich byli Ignacy Daszyński i Stanisław Grabski, symbolizujący po 1918 roku z jednej strony PPS, z drugiej ND.
Nie jest tajemnicą, że prawie wszyscy czołowi działacze ND zaczynali jako młodzi ludzie jako sympatycy ideologii demokratycznych i socjalistycznych. Oczywiście Stanisław Grabski, członek współzałożyciel PPS, jest tutaj przykładem najbardziej charakterystycznym, ale przecież nie chodzi tylko o niego. Wszyscy czołowi politycy Ligi Narodowej, czyli Jan Ludwik Popławski, Zygmunt Balicki i Roman Dmowski – mieli tzw. epizody socjalistyczne. I tak, Jan Ludwik Popławski zaczynał w spisku Adama Szymańskiego jeszcze w końcu lat 70 XIX wieku, a potem związany był z organizacją Ludwika Waryńskiego „Wielki Proletariat”, którego dobrze znał. Właśnie za to był dwa razy więźniem X Pawilonu Cytadeli Warszawskiej (1884-1885). Znał go dobrze późniejszy działacz bolszewicki – Feliks Kon.
Z kolei Zygmunt Balicki pisał za młodu do socjalistycznego dwutygodnika „Praca”, występował na zebraniach kółek robotniczych, nawiązywał kontakty ze studentami o podobnych poglądach politycznych. W roku 1881 stał się jednym z założycieli Stowarzyszenia Socjalistycznego Lud Polski. Także na emigracji kontaktował się m.in. z Bolesławem Limanowskim i kółkami socjalistycznymi.
Także sam Roman Dmowski, w latach późniejszych uchodzący za nieprzejednanego wroga socjalizmu, w okresie studiów w Warszawie nie stronił od spotkań, gdzie zbierali się jego zwolennicy. Jak wspomina Kazimierz Czarnocki, na Zjazd Związku Młodzieży Polskiej „Zet” w 1890 przybyli delegaci będący socjalistami. On sam pisał tak: „Przyszły antysocjalizm ND-cji jeszcze się na zjeździe nie uwidocznił. W przerwach zjazdowych podczas posiłku w gabinecie restauracyjnym sam Dmowski nie uchylał się od śpiewania „Czerwonego Sztandaru”. Natomiast Leon Wasilewski pisał o swoich spotkaniach z Dmowskim w okresie jego osiedlenia w Mitawie (1894-1895). Razem zwiedzali Wilno, a Wasilewski opisując przyszłego wroga politycznego jako „wesołego młodzieńca”, dodawał: „Błąkając się po okolicach Wilna, marzyliśmy głośno: jak to będzie w przyszłej niepodległej Polsce (…) Takie było pierwsze moje spotkanie z przyszłym dyktatorem Narodowej Demokracji, który podówczas był bardzo radykalny społecznie i uważał się jeszcze za socjalistę”.
Można więc sformułować tezę, że prawie cała późniejsza „klasa polityczna” obozu PPS i ND wyrastała w podobnej aurze ideologicznej, nawiązującej do demokratyzmu XIX-wiecznej emigracji, do Bolesława Limanowskiego. Przenikanie się ludzi o różnych poglądach nie ominęło także Związku Młodzieży Polskiej „Zet” i Ligi Polskiej. Po latach pisał o tym w reakcji z działalności Ligi Narowiej Roman Dmowski:
„Jak widać z programu Ligi Polskiej (1896), celem założycieli Ligi było zaszczepienie w Polsce patriotyzmu demokratyczno-liberalnego w stylu 1848 roku (masońskiego). Ten sam zdaje się cel kierował Balickim przy zakładaniu ZMP. Chciał on skorzystać z rozbicia organizacji socjalistycznej przez proces „Proletariatu”, połączyć jego niedobitki i młodzież patriotyczną w jednej organizacji i w tej retorcie wytworzyć związek patriotyzmu z ideologią socjalistyczną (Balicki już jako student w Petersburgu należał do kółek narodowosocjalistycznych). Już wspomnieliśmy o niejednolitym składzie grupy warszawskiej ZMP, tu dodamy, że w Galicji do ZMP w początku należeli i Daszyński, i Feldman, i Breiter. Ten plan okazał się nierealny. Udaremniło go z jednej strony mocno narodowe stanowisko części młodzieży (Dmowski), znajdującej oparcie w Popławskim, z drugiej zaś skrajnie antynarodowe dążenia socjalistów, dążących do zorganizowania się na nowo po rozbiciu”.
Gwoli wyjaśnienia – Dmowski wspomina o członkostwie z ZMP Daszyńskiego, ale chodzi tutaj o brata Ignacego – Feliksa Daszyńskiego (1863-1890), czynnego w niepodległościowym ruchu młodzieżowym w latach 80. XIX wieku. Nieraz mylnie podaje się, że w relacji Dmowskiego chodzi o Ignacego Daszyńskiego. Przypadek Feliksa Daszyńskiego jest jednak dobrą ilustracją zjawiska przenikania się patriotyzmu starego typu z socjalizmem, co zaowocowało licznymi znajomościami późniejszych działaczy PPS z działaczami Narodowej Demokracji. Miało to pewien wpływ na wzajemne relacje tych obozów już po 1918 roku.
W przypadku Ignacego Daszyńskiego kluczową postacią, która w okresie II RP miała wpływ na stosunek ND do PPS – był Stanisław Grabski (1871-1949). Obaj zetknęli się ze sobą jako działacze socjalistyczni w roku 1891, w Berlinie. Grabski był wówczas studentem zaangażowanym w działalność różnych organizacji socjalistycznych. Jak wspominał Grabski, spotykali się w cukierni Vierecka. Daszyński przybył do Berlina z Krakowa „dla redagowania polskiego organu Socjlanej–Demokracji – wychodzącej raz na tydzień „Gazety Robotniczej”.
Swoją współpracę z Daszyńskim opisał tak: „Gdym przybył do Berlina, „Gazeta Robotnicza” wychodziła już tam od paru miesięcy. Nie bardzo się nią jednak interesowałem. Toć przyjechałem do Berlina dla nauki, a nie polityki. Natomiast zainteresował mnie mocno Daszyński od pierwszej chwili poznania go. Miał on mniejszą ode mnie wiedzę, ale górował znacznie nade mną zdolnościami dialektycznymi. Nieraz też schodziliśmy się we dwóch w jakiejś kawiarni dla rozmów nie tylko o socjalizmie i kwestiach społecznych, ale i o najprzeróżniejszych zagadnieniach współczesnego życia cywilizacyjnego.
Przed świętami Bożego Narodzenia Daszyński powiedział mi, że chciałby wyjechać na parę tygodni do Krakowa, ale uczyni to tylko w takim razie, jeśli go przez ten czas zastąpię w „Gazecie Robotniczej". Nie ma bowiem w Berlinie poza mną nikogo innego, komu mógłby redakcję jej choćby na krótki czas powierzyć. A że sam nie mogłem jechać do domu na święta, gdyż otrzymałem z Warszawy ostrzeżenie, że żandarmi prowadzący śledztwo rozpytywali się o mnie aresztowanych związkowców — zgodziłem się na propozycję Daszyńskiego. Niestety, Daszyński zabawił w Krakowie dłużej, niż pierwotnie zamierzał. Na jakimś zgromadzeniu przemawiał nazbyt „podburzająco”.
Dziesiątego lutego 1892 r., gdy już miał wracać do Berlina, został na dworcu krakowskim aresztowany i osadzony w więzieniu pod zarzutem „naruszenia spokoju publicznego”. Tak więc zgoła nieoczekiwanie, zamiast dalej się uczyć i pilnie uczęszczać na wykłady, jak to było pierwotnym moim zamiarem, wziąłem się do kierowania polskim socjalistycznym ruchem robotniczym w Niemczech”.
Ta znajomość z Daszyńskim, i to bliska, miała w latach późniejszych znaczenie polityczne. Jednak ich drogi szybko się rozeszły, Grabski był co prawda jednym z założycieli Polskiej Partii Socjalistycznej, ale już na początku XX wieku zgłosił akces do Stronnictwa Demokratyczno-Narodowego, które zainaugurowało działalność w Galicji w roku 1904. Niemal od samego początku zostało ono potraktowane jako intruz, tym bardziej, że spora część działaczy wywodziła się z Królestwa Polskiego, w tym jego liderzy, tacy jak Roman Dmowski i Jan Ludwik Popławski. Daszyński przez cały okres do wybuchu I wojny światowej był jednym z najbardziej zajadłych oponentów Narodowej Demokracji.
Po latach Romana Dmowski twierdził, że inspiratorem nagonki na ND była masoneria, co jest raczej wyrazem jego poglądów w latach 30. W rzeczywistości chodziło z jednej strony o konkurencję, czego obawiali się konserwatyści, z drugiej o fundamentalne różnice ideowo z socjalistami, a potem, po 1907 roku, w grę wchodziła tzw. orientacja rosyjska w polityce obozu Romana Dmowskiego. Jednak, jak pisał lider ND, ataki zaczęły się już w roku 1903, po opublikowaniu na łamach „Przeglądu Wszechpolskiego” a następnie jako broszury – pracy Myśli nowoczesnego Polaka. Dmowski zaatakował w niej dwa nurty polityczne – ugodowy i socjalistyczny. Nic więc dziwnego, że został przez oba skontrowany.
Pisał o tym tak: „Między atakami wychodzącymi z różnych bardzo odległych od siebie obozów czuć było jakiś związek, jakby zakulisowe porozumienie. Wtedy kierownicy Ligi zaczęli widzieć, że mają przeciw sobie jakąś tajną organizację, w której schodzą się ludzie z przeciwnych sobie stron. Od tej chwili politycy Ligi zaczynają się interesować masonerią. Niewiele czasu było trzeba, ażeby się zorientować, że właściwym wrogiem Ligi w Polsce jest wolnomularstwo, obejmujące swym wpływem prawie wszystkie stronnictwa. W roku kulminacyjnym 1905 walka przeciw Lidze (zewnętrznie przeciw Narodowej Demokracji) zamienia się w formalną obławę. W Galicji biorą w niej udział wszystkie stronnictwa z wyjątkiem podolaków (ci jedni nie byli pod wpływem masonerii). Wszystkie organy, zaczynając od socjalistycznych i ludowych, a kończąc na krakowskim „Czasie”, pod cichą komendą biura prasowego przy wiedeńskim Ministerstwie Spraw Wewnętrznych prowadzą ostrą kampanię nie tylko zwalczającą politycznie młody obóz, ale usiłującą zdyskredytować go moralnie (kierowników Ligi, zamieszkałych w Galicji, ogłaszano nawet jako płatnych agentów rosyjskich), kampanię stawiającą sobie za konkretny cel wydalenie z państwa austriackiego Dmowskiego, Popławskiego, Wasilewskiego i Hłaski. Akt tego wydalenia już był nawet przygotowany i byłoby doszło ono do skutku, gdyby nie opór wschodniogalicyjskich konserwatystów (z którymi Głąbiński był w bliskich stosunkach na gruncie walki z Rusinami)”.
Ignacy Daszyński był wtedy w pierwszym szeregu walki ze Stronnictwem Demokratyczno-Narodowym, zaognionym właśnie sprawą stosunku do rodzącego się nacjonalistycznego ruchu ukraińskiego, czyli szerzej do tzw. kwestii rusińskiej, a także do stosunku ND do Rosji. Jednym z głównych wrogów dla Daszyńskiego był wtedy także abp Józef Teodorowicz, uznawany nie bez słuszności za szara eminencję Narodowej Demokracji w Galicji. Stan napięcia między tymi obozami politycznymi był tak wielki, że w czasie wojny działacze skupieni w Naczelnym Komitecie Narodowym (NKN) sugerowali internowanie polityków ND za „zdradę stanu”. Daszyński był jego członkiem i wielkim orędownikiem walki zbrojeni po stronie Austrii, podczas gdy jego były przyjaciel Stanisław Grabski doprowadził w 1914 roku do rozwiązania Legionu Wschodniego, który miał walczyć przeciwko Rosji.
Z takim bagażem doświadczeń, urazów i niechęci, ale i wspomnień z końca XIX wieku – oba walczące obozy doczekały niepodległości. Stanisław Grabski już w końcu 1918 roku, na polecenie Romana Dmowskiego, udaje się do Polski z misją porozumienia z się z lewicą i obozem Józefa Piłsudskiego. Wybór jego osoby nie jest przypadkowy, wszak był założycielem PPS, znanym z kręgach lewicy jako stary współtowarzysz walki. Miał liczne kontakty i dawnych przyjaciół w szeregach lewicy. Grabski przybył do Krakowa 3 grudnia 1918 roku i w ciągu kilku dni odbył rozmowy z politykami galicyjskimi. Z Wincentym Witosem dogadał się szybko – lider PSL „Piasta” stał na gruncie powołania rządu ogólnonarodowego i ostro krytykował zarówno rząd Ignacego Daszyńskiego, jak i następny Jędrzeja Moraczewskiego, uznając je za „rządy walki”. Witos był wtedy członkiem tajnej Ligi Narodowej, więc nie była to niespodzianka. O wiele ważniejsze było spotkanie Grabskiego z Daszyńskim. Jak pisał Grabski, Daszyński odwiedził go tuż po przejeździe do Krakowa: „Po dłuższej rozmowie uznał on konieczność powstania rządu cieszącego się zaufaniem mocarstw zwycięskiej koalicji i że rządem takim może być tylko rząd reprezentujący wszystkie stronnictwa, przede wszystkim antyniemieckiej orientacji w czasie wojny. Gdym mu jednak zaproponował, byśmy obaj razem podjęli się doprowadzenia do odpowiedniego porozumienia stronnictw, uchylił się od proponowanej mu przeze mnie wspólnej naszej akcji, obiecał wszakże oddziaływać w tym sensie na warszawskich socjalistów”.
Oczywiście głos Daszyńskiego miał wtedy pewne znaczenie, ale Grabski szybko przekonał się, że decyzje polityczne o zasadniczym znaczeniu podejmuje w nowej Polsce Józef Piłsudski, i to z nim należy się układać. Tak zresztą się stało. Grabski nie tracił jednak nadziei, że jego osobisty kontakt z Daszyńskim i dawna znajomość przyda się mu już przy układaniu wzajemnych relacji z PPS na niwie parlamentarnej. Generalnie jego strategia polegała na próbie zbudowania w miarę stabilnych rządów w sytuacji braku większości po stronie ND, która przybrała wówczas formę Związku Ludowo-Narodowego (ZLN). Ewa Maj, autorka monografii poświeconej ZLN, tak pisze o taktyce politycznej Grabskiego:
„Grabski przeżywał czas wzmożonej aktywności intelektualnej, wyrażającej się w wydawanych książkach, w których wytyczał drogi rozwoju myśli politycznej ZLN. Na ogól doceniano jego wiedzę, doświadczenie i umiejętności polityczne, pracowitość, talent mediacyjny. Miał dobre kontakty osobiste z politykami reprezentującymi rozmaite partie polityczne, z socjalistami – Ignacym Daszyńskim, Hermanem Diamandem i Hermanem Liebermanem, z ludowcami Władysławem Kiernikiem, Maciejem Ratajem i Wincentym Witosem. Był politykiem ambitnym, chętnie angażował się w działalność bieżącą. Stworzył własny styl uprawiania polityki, nazwany „metodą Grabskiego” polegający w znacznej mierze na poszukiwaniu rozwiązań kompromisowych. Stał się politykiem znanym i cenionym, gdy w Sejmie Ustawodawczym przewodniczył Komisji Spraw Zagranicznych, odgrywającej pod jego kierunkiem ważną rolę w parlamencie i w kraju oraz gdy brał udział w formułowaniu założeń pokojowych, zakończonych podpisaniem traktatu ryskiego 18 marca 1921 roku”.
Rola PPS w tej misternej grze była dla Grabskiego duża. Obok PSL „Piast”, które wydawało się naturalnym sojusznikiem, to w PPS upatrywano taktycznego partnera. Działo się tak, pomimo ostrej walki politycznej i propagandowej. Prasa socjalistyczna nie szczędziła ND, i odwrotnie. Daszyńskiego postrzegano jako niebezpiecznego demagoga i radykała. Z drugiej strony co jakiś czas wybuchały gwałtowne polemiki na temat niedawnej przeszłości – prasa socjalistyczna i posłowie PPS zarzucali ND „moskalofilstwo” i „wysługiwanie się caratowi”, nie mówiąc już o bratobójczych walkach między robotnikami narodowymi a socjalistami w latach 1906-1907. Z drugiej strony prasa narodowa zarzucała PPS uleganie bolszewizmowi i „germanofilstwo”. Grabski znosił to cierpliwie i nawoływał do zaprzestania polemik historycznych. Liczył na rozsądek i umiar Daszyńskiego, ale nie zawsze tak się działo. Grabski opisuje jedną z takich awantur w roku 1921:
„Niestety, ten wysoce kompromisowy nastrój Związku Ludowo-Narodowego nie był na rękę piłsudczykom, rządzącym całkowicie „Wyzwoleniem” i wywierającym duży wpływ na politykę klubu socjalistycznego dla dyktatorskich, ale jak najostrzejszych walk i waśni w Sejmie. Przedstawiciel „Wyzwolenia” wystąpił z gwałtownym atakiem na prawicę.
Bardziej umiarkowane było przemówienie Daszyńskiego Jak potem mówił, miało ono być przyjęciem wyciągniętej przeze mnie ku zgodzie dłoni. Niestety, gwoli silnym w jego klubie piłsudczykom, gdy ja apelowałem do poniechania raz na zawsze sporów orientacyjnych z czasów wojny, Daszyński wrócił do nich nie tylko dla obrony akcji legionowej, pomimo że aż do chwili rewolucji rosyjskiej wspomagała ona państwa centralne, lecz i dla wywyższenia jej jako rzekomo jedynie niepodległościowej ponad politykę Komitetu Narodowego, której zarzucił nadmierną jakoby ugodowość. Wywołało to silną następnie odprawę ze strony Korfantego, który przypomniał Daszyńskiemu wyrzekanie się przez galicyjski Komitet Narodowy zaboru pruskiego. Nie udało mi się wytworzyć atmosfery powszechnego pojednania się stronnictw wobec olbrzymich zadań, jakie stanęły przed nimi do rozwiązania wobec zagrożenia Polski przez wszystkich jej sąsiadów”.
W tym fragmencie najważniejsze jest stwierdzenie, że gra szła o zneutralizowanie wpływów Józefa Piłsudskiego w PPS, bo jeśli chodzi o PSL „Wyzwolenie”, to Grabski złudzeń nie miał. Jeśli liczył w tym względzie na Daszyńskiego, to kilka razy musiał być bardzo zawiedziony. O ile w rozmowach prywatnych Daszyński nie raz przyznawał Grabskiemu rację, to w kluczowych momentach zawsze opowiadał się po stronie Piłsudskiego. Tak było chociażby w przededniu wyprawy kijowskiej. Grabski starł się za wszelką cenę nie dopuścić do wznowienia walk między Polską a Rosją bolszewicką. W Komisji Spraw Zagranicznych, na czele której stał Grabski, byli jeszcze: jako wiceprzewodniczący Ignacy Daszyński i jako sekretarz Irena Kosmowska z PSL „Wyzwolenie”. Grabski był początkowo bardzo zadowolony ze współpracy:
„Aż do chwili wyprawy Piłsudskiego na Kijów trójka nasza pracowała jako prezydium Komisji Spraw Zagranicznych w jak najlepszej harmonii, pomimo że istniała niewątpliwie głęboka różnica ideologii Piłsudskiego, marzącego o wyparciu Rosji poza Dniepr i utworzeniu pod przewodnictwem Polski federacji polsko-litewsko-białorusko-ukraińskiej, a terytorialnym programem Komitetu Narodowego. Ale umieliśmy ideologiczne spory odsuwać na dalszą przyszłość, zajmując całkowicie uwagę Komisji Spraw Zagranicznych sprawami, których rozwiązanie stawiał na porządku dziennym szybki w 1919 r. bieg wypadków. I okazywało się, że wobec konkretnych zagadnień naszej polityki międzynarodowej istniały minimalne – w poglądach naszych stronnictw różnice, które bez wielkiego trudu wyrównywała rzeczowa dyskusja. Bo też naprawdę w żadnej bodaj innej komisji sejmowej nie dyskutowano tak rzeczowo, bez najmniejszych akcentów partyjno-polenacznych, jak w Komisji Spraw Zagranicznych. Starałem się o to usilnie i nie wahałem się przywoływać do porządku dziennego najbliższych moich towarzyszy partyjnych, tak nawet zasłużonych i osobiście mi miłych, jak księdza Lutosławskiego lub Aleksandra Skarbka, za dygresje odbiegające od bezpośredniego tematu obrad, a mogące działać drażniąco na przedstawicieli innych stronnictw. Nie przypisuję jednak sobie nadmiernej z tego powodu zasługi. Równie bowiem łagodząco oddziaływali na członków swych klubów Daszyński i Kosmowska”.
Kiedy jednak przyszła decydująca chwila, Daszyński poparł Piłsudskiego: „Rozpocząłem znów rozmowy na ten temat z Daszyńskim i Skulskim. Ale Daszyński oświadczył mi, że choć pragnie jak najszybszego zakończenia wojny, której przeciąganie się uniemożliwia przywrócenie przedwojennej stopy życiowej robotników, to jednak nie może on nie uznać olbrzymiej siły pociągającej, a nawet zasadniczej słuszności wysuwanego w tej chwili przez Piłsudskiego i jego obóz hasła wyzwolenia spod panowania rosyjskiego całości ziem oderwanych przez Katarzynę od Rzeczypospolitej podczas trzech rozbiorów; czymże bo gorsze są ziemie zabrane Polsce przez Rosję od zabranych przez Austrię i Niemcy, a jeszcze trudniej uzasadnić, że prawo do wyzwolenia spod jarzma moskiewskiego mają ziemie zabrane nam podczas trzeciego rozbioru, a nie mają go zabrane podczas pierwszych dwóch rozbiorów. Piłsudski posiadał licznych gorących swych wielbicieli wśród wybitnych działaczy Polskiej Partii Socjalistycznej. Nie czuł się więc Daszyński na siłach przeciwstawić się prowadzonej przez byłych legionistów i peowiaków propagandzie hasła przekreślenia w pełni dzieła rozbiorów i „dezaneksji” całości zaboru rosyjskiego po granicę z 1772 r.”.
Tak oto Grabski został sam, a Piłsudski w tajemnicy przed Sejmem przygotowywał marsz na Kijów, który – co trzeba przyznać – zakończył się tak jak przewidywał i ostrzegał lider ZLN. Potem dowiedział się, że Daszyński i Skulski, bez jego wiedzy, dali się przekonać Piłsudskiemu, że Rosja bolszewicka szykuje atak na Polskę i należy ją w tym uprzedzić.
Niezrażony tym Grabski, mimo wielu trudności, pozyskał część kierownictwa PPS do dalszej gry politycznej, co zaowocowało udziałem tej partii w dwóch gabinetach prawicowych. Pierwszy to rząd Władysława Grabskiego (brata Stanisława), który rządził najdłużej w okresie przed 1926 rokiem (19 grudnia 1923 – 13 listopada 1925). Rząd istniał tak długo dzięki „życzliwej neutralności” PPS, która nie głosowała przeciwko jego powołaniu. Udział PPS był w tym rządzie pośredni, choć Ludwik Darowski jako minister robót publicznych był działaczem PPS, a Kazimierz Sosnowski jako minister spraw wojskowych miał rekomendację tej partii. Natomiast w rządzie Aleksandra Skrzyńskiego (20 listopada 1925 – 5 maja 1926) PPS uczestniczyła już bezpośrednio razem ze Związkiem Ludowo-Narodowym. Decyzja o koalicji zapadła w nocy z 19 na 20 listopada 1925 w jednej z warszawskim restauracji. Trzon kolacji rządowej stanowił ZLN i PSL „Piast”, ale dołączyli do niej także PPS i Narodowa Partia Robotnicza. Norbert Barlicki objął resort robót publicznych.
Stanisław Grabski po przykrych doświadczeniach z Daszyńskim, zacieśnił współpracę z Norbertem Barlickim, z którym się zaprzyjaźnił i zgodnie współpracował w czasie rokowań pokojowych w Rydze, przekonując go do porzucenia programu federalistycznego i pozyskując dla swojej koncepcji zawarcia pokoju z Rosją bolszewicką. Także potem to Barlicki i Mieczysław Niedziałkowski stali się głównymi partnerami Grabskiego. To było bardzo znamienne przesunięcie akcentów – Grabski dalej pragnął współpracować z PPS, ale już nie tylko z Daszyńskim, a nawet obok niego. Nie znaczy to, że całkowicie z nim zerwał. Podczas gorących dyskusji na temat ratyfikacji Konkordatu, decydująca dla rozładowania napięcia okazała się rozmowa Grabskiego i Daszyńskiego.
Stawka na Barlickiego była słuszną koncepcją Grabskiego, tyle, że miała duże słabości. W decydującym momencie, tuż przed zamachem majowym – Daszyński okazał się silniejszy i zaczął ponownie ulegać Piłsudskiemu. Jak wspominał Grabski, „Piłsudski pozyskał Daszyńskiego dla swych niekonstytucyjnych zamierzeń”. Barlicki poinformował Grabskiego, że Daszyński „nalega na zarząd PPS, by przed 1 maja [1926] wystąpiła ona z koalicji popierającej rząd”. Barlicki zadeklarował, że utrzyma PPS w koalicji, jeśli rząd zaoferuje Piłsudskiemu stanowisko Naczelnego Inspektora Sił Zbrojnych. Grabski podjął temat, ale obaj nie wiedzieli, że ta licytacja jest tylko grą ze strony Piłsudskiego i chodzi o sprowokowanie wielkiego kryzysu politycznego. Jest także pewne, że także Daszyński nie orientował się w rzeczywistych zamiarach Piłsudskiego, został po raz kolejny wykorzystany.
Grabski nie przeforsował jednak idei mianowania Piłsudskiego na szefa Naczelnego Inspektora Sił Zbrojnych, gdyż gremium kierownicze ZLN się temu sprzeciwiło, na wniosek Romana Dmowskiego. Odrzucono także argumentację Grabskiego, że bez poparcia PPS nie da się rządzić, przekonując, że wpływy Narodowego Związku Robotniczego i Chrześcijańskiej Demokracji zrównoważa jej wpływy wśród robotników. Grabski przegrał – droga do zamachu stanu i upadku jego znaczenia politycznego była otwarta.
Czy można więc sformułować pogląd, że kilkuletnie wysiłki Grabskiego, ówczesnego kierownika polityki ND – zakończyły się klęską? Czy był to z jego strony błąd? Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Na pewno ani Grabski, ani Daszyński nie opowiadają za to, że w 1926 roku Piłsudski dokonał zamachu stanu. Poza tym, obaj politycy musieli się liczyć z tym, że jakakolwiek polityka współpracy między ND a PPS będzie napotykać na ogromne przeszkody wewnątrz ich własnych ugrupowań. W ZLN Grabski napotykał na coraz większy opór polityków, którzy wraz z Dmowskim byli krytykami jego taktyki parlamentarnej. Jak ustaliła Ewa Maj, politykę Grabskiego wspierali tacy wybitni działacze ZLN, jak Stanisław Głąbiński, Stanisław Rymar, Jan Zamorski, Juliusz Zdanowski (wszyscy z Galicji) i Jan Załuska. Przeciwko Grabskiemu w decydującym momencie opowiedzieli się, obok Romana Dmowskiego – m.in. Stanisław Kozicki i Jerzy Zdziechowski. Jednym z zarzutów wobec Grabskiego były jego relacje z PPS, które – jak wiadomo – zakończyły się klęską i poparciem tej robotniczej partii dla zamachu majowego.
Jeśli chodzi o Daszyńskiego, to warto wskazać, że nawet w otoczeniu Grabskiego nie wszyscy podzielali jego optymizm co do perspektyw takiej współpracy i oceniali jego samego raczej krytycznie lub bardzo krytycznie. Np. Władysław Konopczyński, wybitny historyk i jednocześnie polityk ND – nazwał Daszyńskiego „kreaturą katylinarną”. Nie mniej krytyczny był inny stronnik Grabskiego, Juliusz Zdanowski, autor jednego z najbardziej znaczącego dziennika z czasów II RP. Nie był on przeciwnikiem układów z PPS, a nawet sojuszu z tą partią, ale do Daszyńskiego przekonania nie nabrał. W 1920 uważał, że Daszyński nie reprezentuje robotników. Pod datą 1 lipca 1920 roku zapisał: „Daszyńscy sobie wyobrażają, że migotaniem przyszłych zjawisk można „skrępować” bydlę, które je rozpęta. To na parę godzin jednego wiecu dobre. Kraj rzucony w anarchię zginie od wojny domowej bardziej skutecznie aniżeli od kulomiotów nieprzyjaciela”.
Zdanowski na kartach swoich dzienników wyraźnie staje po stronie Norberta Barlickiego i Mieczysława Niedziałkowskiego, a Daszyńskiego uważa za czołowego przedstawiciela „sztabu chwalców Piłsudskiego”. Już po zamachu majowym nie krył swojej irytacji i chętnie przytaczał negatywne opinie na temat Daszyńskiego w obozie PPS. Jak zapisał pod datą 1 czerwca 1926, Adam Pragier powiedział: „I ten cymbał, ten kabotyn Daszyński jak ostrygi łykał te głupstwa”. Chodziło mu o naiwność Daszyńskiego w stosunku do Piłsudskiego. Jednocześnie zapisał bardzo charakterystyczną opinię Mieczysława Niedziałkowskiego, który podczas rozmów z politykami ND powiedział: „Tylko my i wy bronimy przecież konstytucyjności rządów i parlamentaryzmu”.
Pod datą 6 sierpnia 1926 zapisał kpiąco, że Daszyński to „współdziałacz zamachu”, który nadal wierzy w jego dobre skutki dla mas. Zdanowski był przekonany, że Daszyński nadal gra w obozie Piłsudskiego, chcąc okiełznąć lewicę. Kiedy jednak w 1929 roku doszło do konfliktu między nimi, odnotował pod datą 10 listopada: „Wypadki ostatniego tygodnia – próba burdy, przebudzenie Daszyńskiego, co po zbłaźnieniu się w czerwcu i w końcu września daje temu aktorowi dobry epilog”.
A tak podsumował ostateczne zerwanie Daszyńskiego z Piłsudskim: „Piłsudski widocznie zdecydował się być dalej konstytucyjnym i spróbować układnego postępowania. Daszyński przy dzisiejszym otwarciu sejmu mógł przemówić spokojnie – nawet bez okrzyków wygłosić zdanie, że wojsko ma być z dala od polityki i że wojska zadaniem obrona konstytucji. A Szanowny Pan innego był zdania 11 maja 1926 r. i też innego zdania 6 listopada w 1923 - jednak?, i coście wtedy wypisywali. I wy tak samo jak banda Piłsudskiego wychwalaliście wtedy Zborowskiego, którego grał przy[po]chlebny Teatr Polski. I widzieliście Zborowskiego oczyma Słowackiego. Dopiero dzisiaj dziwicie się, gdy bohaterem dnia ma być Batory i Piłsudski próbuje na niego pozować, a pochlebcy znowu postać zwycięzcy Zborowskiego wynoszą”.
Ten dosyć szyderczy ton triumfu i sarkazmu był poniekąd usprawiedliwiony. Jednak w oficjalnych enuncjacjach czołowi politycy Stronnictwa Narodowego (następcy ZLN) byli bardziej tolerancyjni. Ewa Maj odnotowuje zmianę tonu publicystyki endeckiej wobec Daszyńskiego: „W szeregach ND doceniono jego umiejętności jako marszałka Sejmu RP, widziano w nim obrońcę autorytetu Sejmu RP, nadwerężonego przez obóz Piłsudskiego. Daszyński stosunkowo dobrze prezentował się w ówczesnym przekazie endeckim jako niezłomny egzekutor praw parlamentu, poniżanego przez Piłsudskiego, wreszcie jako ofiara walki o praworządność w państwie, choć widać było powściągliwość w bardziej pozytywnym ujmowaniu jego działalności”.
Podsumowując, Ignacy Daszyński nigdy nie cieszył się w szeregach ND jakąś estymą czy poważaniem, uważano go raczej za niebezpiecznego demagoga i – co gorsze – bezwolne narzędzie w rękach Piłsudskiego. Nieco inne podejście miał do niego Stanisław Grabski, dawny współtowarzysz z okresu młodości. To on próbował prowadzić z dawnym kolegą misterną grę polityczną, której celem było zachowanie kruchej równowagi w parlamencie. Daszyński jednak, w kluczowych momentach, zawsze opowiadał się po stronie Piłsudskiego. Jednak nie można powiedzieć, że ta gra zakończyła się całkowitą klęską. W latach 1923-1926 to dzięki porozumieniu ZLN z PPS utrzymywano system rządów parlamentarnych w państwie. I jeszcze jeden epizod jest godny przypomnienia. Kiedy po tragedii, jaką była śmierć Gabriela Narutowicza, odpowiedzialnością za którą, w dużej mierze niesłusznie, obciążono Narodową Demokrację, w niektórych kręgach piłsudczykowskich narodził się pomysł krwawej rozprawy z czołówką ZLN. Odwetu, czyli de facto zamachu stanu miały dokonać POW i warszawska organizacja PPS, znajdująca się pod wpływami piłsudczyków. Tylko zdecydowana postawa Daszyńskiego, który „w patetycznym przemówieniu zaklinał zebranych [w mieszkaniu Adama Koca], aby porzucili ten projekt” – zapobiegła realizacji tego planu. Być może więc Stanisław Grabski i jego partyjni koledzy zawdzięczali Daszyńskiemu życie.