„Polityka nasza dąży niezłomnie do utorowania ludowi drogi do władzy, bo lud jest w narodzie olbrzymią większością 

i reprezentuje pracę i potęgę idealną. Kto trzyma z ludem, ten stanie obok nas do pracy, do walki, do budowania Polski! ..." 

                                                                                                                        Z przemówienia Ignacego Daszyńskiego wygłoszonego w Lublinie w dn.10.11.1918 r. 
 
                               STOWARZYSZENIE imienia IGNACEGO DASZYŃSKIEGO

J.Moraczewski - Wyzwolenie Polski-Rząd Lubelski

Jędrzej Moraczewski 

WYZWOLENIE POLSKI - RZĄD LUBELSKI


(Fragmenty dwóch paragrafów z rozdziału: "Krótki rys przełomu w Polsce w roku 1917/18" opublikowanego w książce Jędrzeja Moraczewskiego: "Przewrót w Polsce", Muzeum Historii Polski, Warszawa 2015, s. 44-61)
WYZWOLENIE POLSKI

… Nadchodziły wieści o wypadkach w Zagrzebiu z 22 paździer¬nika, w Rijece 23 tego miesiąca, o dymisji gabinetu wiedeńskiego i jego prośbie o pokój 27 tego miesiąca, o wypadkach w Pradze 28 tego miesiąca, o zabiciu wszechwładnego dotąd Tiszy w Budapeszcie 31 tego miesiąca. Wieści te podziałały piorunująco na umysły w kraju. Roja rozbroił Austriaków i opanował Kraków 31 października, a legioniści i peowiacy opanowali w ciągu 31 października i 1 listopada całą zachodnią Galicję i Śląsk Cieszyński. Natychmiast Rada Regencyjna, chcąc opanować żywiołowy ruch, zamianowała generała Puchalskiego, byłego komendanta Legionów, naczelnym dowódcą sił zbrojnych w Galicji. Puchalski kwaterował w Przemyślu, a tam właśnie sytuacja była niewyraźną. (…)

… Prawie równocześnie, bo 23 października, powołała Rada Regencyjna Zwierzyńskiego, narodowego demokratę, do utworzenia gabinetu w Warszawie. Tekę spraw zagranicznych objął „ekscelencja" Głąbiński, były minister austriacki, tajny radca, udekorowany orderem Leopolda, narodowy demokrata. Ministrem Spraw Wojskowych mianowany został Józef Piłsudski. Narodowi demokraci czuli słabość swej pozycji i chcieli ratować autorytet gabinetu nazwiskiem więźnia magdeburskiego, człowieka, będącego na ustach tych wszystkich, którzy chcieli zdecydowanej polityki i czynnej akcji dla uzyskania niepodległości. Nie wprowadzili jednakże nikogo w błąd, gdyż cały kraj aż nadto dobrze widział komedię, polegającą na tym, że więzionego w Magdeburgu człowieka powołuje się na ministra, nie mając bynajmniej zamiaru upominać się energicznie o jego uwolnienie.

Sprawy wewnętrzne objął Zygmunt Chrzanowski, generalny sekretarz Międzypartyjnego Koła, człowiek bystry i zdający sobie dość jasno sprawę z sytuacji, w jakiej Polska się znajdowała.

Rząd warszawski przysłał do Krakowa księcia Czartoryskiego i Bądzyńskiego dla objęcia rządów Galicji i rozwiązania PKL /Polskiej Komisji Likwidacyjnej/. Wprowadzeni z wielką paradą przez hr. Skarbka na posiedzenie prezydium PKL spotkali się ze stanowczą odmową. Prezes PKL Witos, z właściwą mu bezwzględnością, oświadczył wysłannikom rządu (czyszcząc przy tym paznokcie), że minęły czasy rządów książąt, magnatów i obszarników w Polsce. Rząd warszawski powinien się był porozumieć z PKL co do osoby komisarza rządowego dla Galicji. Poseł Moraczewski dorzucił do tego, że wolna Galicja nie może i nie chce podporządkować się rządowi warszawskiemu, zależnemu i kontrolowanemu przez niemieckiego gubernatora w Warszawie, generała Beselera.

Czartoryski zrezygnował z załatwienia pomyślnego swej misji. Charakterystyczną była jego troska o możliwość uzyskania przepustki na drogę powrotną.

Tymczasem POW rozbroiła Austriaków w części Królestwa przez nich okupowanej w dniach od 1 do 3 listopada. Władzę wojskową objął w Lublinie pułkownik Śmigły, po powrocie swym z Ukrainy. Jasnym się stało, że Rada Regencyjna i rząd w Warszawie nie mogą być władzą dla wolnej Polski, dopóki Beseler był faktycznym władcą i komendantem Rady Regencyjnej, i że jednostronny reakcyjny rząd nie opanuje sytuacji w Polsce. Zrozumiał to minister spraw wewnętrznych Chrzanowski i skłonił Świeżyńskiego, wbrew woli Głąbińskiego, do rezygnacji. Dymisję gabinetu przyjęto 3 listopada 1918. Nikt nie chciał w tych warunkach podjąć się misji utworzenia rządu. Rada Regencyjna wybrnęła z kłopotu, oddając kierownictwo rządów w ręce urzędników. „Monitor Polski", organ rządowy, ogłosił wprawdzie nazwiska kierowników ministerstw z urzędnikiem Wróblewskim, prezydialistą lwowskiego namiestnictwa, na czele. Ale ten urzędniczy gabinet posiadał tylko pozór rządu; nikt nie znał nawet z nazwiska członków rządu. Rząd w Warszawie przestał de facto istnieć, władza wysunęła się zupełnie z jego rąk. W kraju wzmagał się chaos. Wyrzucając Austriaków z okupacji, rozbrajano wszystkie ich wojska. Polscy żołnierze natychmiast masowo wracali do domów do Galicji, żołnierze innej narodowości zostawiali broń i wracali do swych ojczyzn. Broń rozbierała skwapliwie ludność. Wygłodzona okupanckimi rządami, pozbawiona ubrania, bielizny, obuwia rozgrabiła austriackie magazyny, bardzo zresztą skromnie zaopatrzone, gdyż Austriacy kilka miesięcy przedtem przenieśli główne swe siły wojskowe i magazyny do południowej Ukrainy. Jedynie w Lublinie, a częściowo w Krakowie, Nowym Sączu i na Śląsku, udało się ocalić magazyny przed grabieżą. (…)

… Sił wojskowych do stłumienia rabunków prawie nie było. Kraków, jak zresztą wszystkie miasta zachodniej Galicji, pełen był oficerów. Liczono ich na pięć tysięcy w tym trzystu generałów, ale nie było nawet tylu szeregowców, by wartami obstawić niezrabowane magazyny i zakłady wojskowe. Trzeba było zamknąć cztery wyższe klasy szkół średnich, by móc z chłopców czternasto- do osiemnastoletnich potworzyć oddziały do pilnowania magazynów. Żołnierz zmęczony wojną, stęskniony do rodziny, szczęśliwy, że wyniósł życie z otchłani wojny i pogromu, gnał z żywiołową siłą do siebie, do domu. Jedyną karną siłę zbrojną tworzyły pułki formowane z legionistów i peowiaków. Ale były to pułki tylko z nazwy, najczęściej nie większe od regularnego batalionu.

W każdym mieście, ba! miasteczku, tworzono samorzutnie oddziały wojskowe, bez związku ze sobą, bez planu, bez komendy ogólnej, dopóki starczyło broni i mundurów. Inicjator mianował się sam komendantem miasta czy okręgu i uważał się za właściciela wojska przez siebie lub wokoło siebie zgrupowanego. A ponieważ obawiał się, że będzie mieć trudności z wyżywieniem oddziału, zamykał na swoją rękę wywóz żywności z powiatu, w którego obrębie działał, konfiskował każdą ilość żywności, przekraczającą granicę jego państewka, jego republiki powiatowej. Niepodobna opisać chaosu, jaki się wytworzył w Galicji i w południowych powiatach Królestwa natychmiast po zrzuceniu dwugłowych czarno-żółtych orłów i c.k. napisów.

Tak samo niepodobna oddać tego upojenia, tego szału radości, jaki ludność polską w tym momencie ogarnął. Po stu dwudziestu latach prysły kordony! Nie ma „ich"! Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne państwo! Na zawsze! Chaos? To nic! Będzie dobrze. Wszystko będzie, bo jesteśmy wolni od pijawek, złodziei, rabusiów, od czapki z bączkiem, będziemy sami sobą rządzili. W ciągu dwóch dni nie było śladu po symbolach panowania Austriaków. Kto tych krótkich dni nie przeżył, kto nie szalał z radości w tym czasie wraz z całym narodem, ten nie dozna w swym życiu najwyższej radości. Cztery pokolenia nadaremno na tę chwilę czekało, piąte doczekało. Od rana do wieczora gromadziły się tłumy na rynkach miast; robotnik, urzędnik porzucał pracę, chłop porzucał rolę i leciał do miasta, na rynek dowiedzieć się, przekonać się, zobaczyć wojsko polskie, polskie napisy, orły na urzędach, rozczulano się na widok kolejarzy, ba! na widok polskich policjantów i żandarmów. (…)
RZĄD LUBELSKI

Rząd warszawski był bezsilny. Wróblewski nie miał poparcia ani lewicy, ani Koła Międzypartyjnego, ani aktywistów. Rada Regencyjna, ciągle jeszcze zależna od Niemców, słała swych posłów do Berlina i Wiednia wtedy, gdy pół Królestwa i Galicji, gdy Śląsk Cieszyński zrzuciły jarzmo, gdy we Lwowie wrzała walka, gdy władze wiedeńskie przygotowały wszystko do oddania Galicji Wschodniej w ręce Ukraińców. Jasnym było dla każdego, że trzeba zdobyć się na energię wyrzucenia Rady Regencyjnej i Niemców z Królestwa, na ujęcie rządów przez ludzi energicznych, zdecydowanych, mogących znaleźć w kraju posłuch, by wybrnąć z chaosu, wydobyć z narodu siłę, konieczną do rozwiązania zadań, które własnymi siłami i tylko własnymi siłami muszą być rozwiązane. A na wschód od Królestwa stała jeszcze na Ukrainie czterystutysięczna armia niemiecka, dzielna, bitna, nieulegająca rozkładowi. A na Podolu rosyjskim leżały olbrzymie zapasy broni, amunicji i wszelkiego sprzętu wojennego, pozostałe po armii rosyjskiej i austriackiej. Stały jeszcze trzy korpusy austriackie, wprawdzie zupełnie zdemoralizowane, ale przecież trzy lub cztery całe niezdemoralizowane i niezdemobilizowane przez dezercję pułki rzucone na Lublin mogły rozbić w puch całą naszą nadzieję. Nie było czasu do namysłu. Trzeba było działać szybko. Międzypartyjne Koło, dopiero co skompromitowane ujęciem i rzuceniem władzy rządowej, próbowało nawiązać stosunki z lewicą dla utworzenia koalicyjnego gabinetu. Chrzanowski, Głąbiński, Kiniorski i Rosset ruszyć mieli do Krakowa i Lublina. Tymczasem w Warszawie zebrała się dawna komisja porozumiewawcza stronnictw lewicowych /Konwentu Organizacji A/. Po rozpatrzeniu sytuacji zdecydowano się utworzyć rząd na wolnej ziemi, a więc w Lublinie, i stamtąd rozpocząć akcję przeciw Niemcom. Wezwano tedy do Lublina przedstawicieli lewicy z Galicji, to jest socjalistów, ludowców i piastowców. Do Lublina pojechała z Warszawy prawie cała komisja porozumiewawcza. Daszyński, Stapiński i Witos wyjechali 6 listopada z Krakowa do Lublina, wiedząc o co chodzi i godząc się na utworzenie rządu. Przedstawiciele Międzypartyjnego Koła, dowiedziawszy się o zamierzonej akcji, przyspieszyli swój wyjazd. Kiniorski pojechał do Lublina, a Chrzanowski z Głąbińskim przybyli siódmego do Krakowa. Ale dopiero ósmego lub dziewiątego zszedł się Chrzanowski z Moraczewskim i przedłożył mu swój projekt „koalicyjnego" gabinetu. W tej liście lewica była prawie zupełnie pominiętą, gdyż propozycja była następującą: dwunastu prawicowców, trzech witosowców, jeden z PPSD. Ani Witosa, ani dra Bardla, ani „hofrata" Kędziora (a to były nazwiska witosowców w proponowanej liście) nie można uważać za polityków lewicowych. Oni siebie uważają za grupę środka, za taką grupę uważała ich lewica, zresztą przyszłość okazała, jak słusznym było to zapatrywanie. Toteż lewica bez namysłu odrzuciła propozycję wysłania jednego ze swych polityków (Moraczewskiego, bo tak brzmiała propozycja) do gabinetu prawicowego, okraszonego małą domieszką witosowców.

Tymczasem komisja porozumiewawcza w nocy 6 listopada ułożyła w Lublinie listę gabinetu, przyjęła projekt manifestu, ogłosiła się Tymczasowym Rządem Ludowym. Rząd odebrał w nocy przysięgę od POW i formacji legionowych i opublikował manifest.

Ale nowy rząd nie był pewien, czy zdoła się utrzymać. Batalion Wehrmachtu wyruszył z koszar, obsadził karabinami maszynowymi i piechotą most na Bystrzycy i gotował się do rozpędzenia rządu. POW i legioniści osłaniali miasto. Rano 7 listopada przerażeni mieszkańcy ujrzeli dwa wojska gotujące się do walki. Rząd wysłał Sieroszewskiego do pertraktacji, a temu udało się zażegnać bratobójczą walkę. O godzinie trzeciej po południu przed katedrą, wśród olbrzymiego tłumu robotników, którzy w olbrzymim pochodzie, niosąc sztandary na plac, przybyli, przysięgał baron Wehrmachtu i dwie kompanie dawnego wojska austriackiego na wierność polskiej republice ludowej i jej tymczasowemu rządowi. Entuzjazm mas nie da się opisać. Członkowie rządu pod pomnikiem unii lubelskiej uczestniczyli w defiladzie wojskowej. Galicjanie nadjechali o trzeciej po południu, to jest w chwili, gdy cały przewrót już był dokonany i gdy już Tymczasowy Rząd Ludowy Rzeczpospolitej Polskiej odbierał od wojska przysięgę. Skład rządu lubelskiego był następujący: Ignacy Daszyński (PPS), prezydent ministrów; ministrowie: Arciszewski (PPS), Malinowski (PPS), Moraczewski (PPS), Ziemęcki (PPS), Dubiel (PSL), Witos (PSL), Nocznicki (PSL), Poniatowski (PSL), Stolarski (PSL), Thugutt (PSL), Downarowicz (SNN), Sieroszewski (SNN), Supiński (Zjednoczenie Demokratyczne); Śmigły-Rydz: naczelny komendant (bezpartyjny). Był to gabinet koalicyjny stronnictw lewicowych. Pięciu pepesów, dwóch ludowców z Galicji, czterech ludowców z Królestwa, dwóch z Ligi Niezawisłości i jeden bezpartyjny. Manifest rządu orzekał republikańską formę państwa i zapowiadał jak najszybsze zwołanie sejmu ustawodawczego do Warszawy, zaprowadzenie ośmiogodzinnego dnia pracy, wprowadzenie najdemokratyczniejszej ordynacji wyborczej do sejmu, rad gminnych, miejskich i powiatowych. Wszelkie daleko sięgające reformy społeczne pozostawia sejmowi, któremu przedłoży projekta: reformy agrarnej, wywłaszczającej wielkich posiadaczy, a zapewniającej posiadanie i nadanie ziemi tym, którzy na niej pracują, a więc robotnikom rolnym, małorolnym i chłopom, zapowiadał przedłożenie sejmowi projektu reform społecznych upaństwowiających kopalnie, huty, przemysł naftowy, koleje, żeglugę, zapewniających robotnikom udział w administracji przedsiębiorstw prywatnych; dalej projekt ubezpieczenia społecznego, powszechnego, świeckiego nauczania, konfiskaty majątków zdobytych w okresie wojny lichwą i paskarstwem. Manifest wypowiadał zasady najszerzej pojętej demokracji. Detronizował Radę Regencyjną, wzywał rząd warszawski do podporządkowania się, a ludność Królestwa do rozbrojenia i wyrzucenia Niemców z okupacji niemieckiej. W tym celu zapowiadał tworzenie regularnej armii ludowej.

Manifest stanowi kamień węgielny w budowie nowoczesnego państwa polskiego. Przeciwstawiał hasłom bolszewickim i rodzimej reakcji zasady szczerej demokracji. Następne gabinety musiały liczyć i liczą się do dziś dnia z zasadami wypowiedzianymi przez manifest jako jedyną drogą wyprowadzenia Polski z chaosu w jaki wtrąciła ją studwudziestoletnia niewola i blisko pięć lat trwająca wojna światowa. Manifest był czynem przenoszącym Polskę z końca XVIII wieku w wiek XX. Znalazł echo w całej Polsce. Wśród chłopów i robotników wywołał entuzjazm, wśród reakcjonistów wszelkich odcieni, od endeków począwszy, na stańczykach skończywszy, wściekłość i nienawiść rozpaczy, niecofającej się przed niczym.

Pierwsze kłody pod nogi rzucił ludowemu rządowi ludowiec Witos. Ambitny ten polityk, powiązany różnymi nićmi z endekami, bojąc się narazić na ich gniew, uważając ich za mocniejszych aniżeli w rzeczywistości byli, a może urażony w swej ambicji i niezadowolony z teki, którą otrzymał, wyjechał z Lublina nazajutrz po pierwszym posiedzeniu rady ministrów, w którym brał udział, nie wypowiedziawszy swej zgody lub odmowy co do swego udziału w rządzie. Pojechał rzekomo dla narady ze swym stronnictwem do Krakowa. Hrabia Skarbek, najruchliwszy endek galicyjski, zawiadomiony telegraficznie o wyjeździe Witosa z Lublina, pospieszył naprzeciw niego do Rozwadowa czy Dębicy i przez drogę powrotną, w pociągu, dobił z nim targu. Przyjechali do Krakowa prosto na posiedzenie PKL /Polskiej Komisji Likwidacyjnej/, na którym Witos, nie pytając naturalnie swego stronnictwa, złożył oświadczenie, że do rządu lubelskiego nie wstępuje, gdyż się z nim nie solidaryzuje. Zresztą rząd powstał bez jego współudziału.

Skorzystała z tego PKL i przemieniła się natychmiast w rząd galicyjski, nie myśląc wcale o podporządkowaniu się rządowi lubelskiemu. Rozpoczęły się konszachty, narady, konspiracje dla utworzenia prawicowo-centrowego gabinetu, ba! nawet gabinet taki utworzono z premierem Witosem na czele. Aktem podpisanym przez Włodzimierza Tetmajera jako ministra wojny mianowano Roję głównodowodzącym wojskami polskimi. Endecy chcieli czynnie wystąpić przeciw rządowi ludowemu. Napierali na Roję, by stanął po ich stronie i ruszył z garnizonem krakowskim na Lublin dla rozpędzenia rządu i odebrania wojska Śmigłemu. Ale Roja zachował zimną krew. Zamiast na Lublin, wysłał 5 pułk piechoty i część artylerii do Przemyśla, dla wyrzucenia stamtąd Ukraińców. Odmówił wprawdzie wezwaniu złożenia przysięgi na wierność rządowi ludowemu, ale równocześnie oświadczył, że czeka na powrót Piłsudskiego i że w zupełności podda się jego rozkazom.

Endecy oglądali się za innym oficerem. Porozumieli się z gen. Rozwadowskim, który zabrawszy pociąg pancerny i oddział żołnierzy, ruszył na Lublin. Co prawda, wyprawa ta skończyła się nieszkodliwie, gdyż Rozwadowski przekonał się, że cała dawna okupacja austriacka podporządkowała się już rządowi ludowemu i że tymi słabymi siłami, które posiadał, nie da rady. (…)

… Rząd ludowy zabrał się do wprowadzania ładu na podległym mu obszarze. Przede wszystkim ustanawiał komisarzy ludowych po powiatach, którzy obejmowali administrację polityczną, aprowizację, bezpieczeństwo publiczne, opiekę nad szkolnictwem, sprawami sanitarnymi, samorządem, słowem wykonywali wszystkie czynności w zakresie jaki przysługiwał przedtem starostom lub naczelnikom powiatu. Na komisarzy starano się wybrać ludzi najodpowiedniejszych, bez względu na to, czy był nim chłop, robotnik, adwokat, sędzia czy dziedzic. Między innymi mianowano komisarzami w kilku powiatach chłopów, a w przemysłowych - robotników; wywołało to wśród reakcji szalony krzyk i oburzenie. Na ogół trzeba powiedzieć, że pierwsza próba rządów ludowych, to jest oddanie władzy wykonawczej w ręce chłopów i robotników, wypadła bardzo szczęśliwie. Komisarze zaczęli wprowadzać porządek; dzięki wyborowi na te stanowiska ludzi popularnych w szerokich masach ludowych można było mieć pewność wybrnięcia z chaosu, w jaki pogrążyły kraj dopiero co opisane przyczyny.

Nie mniej ważną rzeczą stało się formowanie siły zbrojnej. Gorączkowo tworzono kompanie i baony z legionistów, peowiaków i napływających ochotników. Formowano artylerię, Belina /Władysław Belina-Prażmowski/ formował kawalerię. W krótkim czasie wyczerpały się magazyny pozostałe po Austriakach; zabrakło broni i mundurów. Rząd wysłał Malinowskiego i Sieroszewskiego do okupacji niemieckiej dla przygotowania powstania przeciw okupantom i stworzenia przez to możności przeniesienia siedziby rządu do Warszawy. Jechali konspiracyjnie przez Radom, Białobrzegi, Grójec. W Białobrzegach zastali jeszcze posterunki niemieckie. Dopiero 11 listopada o trzeciej po południu zjawili się w Warszawie.

Rewolucje w Niemczech i Austrii, których początkowe stadium zakończyło się ogłoszeniem republiki i wyrzuceniem wszystkich dynastii, wyzwoliło olbrzymią masę jeńców wojennych. Zaczęła się formalna wędrówka narodów. Setki tysięcy żołnierzy rosyjskich dążyły z Niemiec i Austrii do swej ojczyzny. Równocześnie odbywał się powrót żołnierzy austriackich z ziemi polskiej, z Ukrainy, z Rosji, jeńców wracających z niewoli rosyjskiej. Naraz zachodnia i wschodnia granica wyzwolonej części Polski zapełniła się tłumami Rosjan, Niemców, Węgrów, Czechów, Serbów, Kroatów i tak dalej. Wygłodzonych, wynędzniałych żołnierzy należało przewieźć jak najszybciej przez Polskę, chcąc ochronić kraj od zupełnego zniszczenia.

Sprawność kolei stała się pierwszorzędnym warunkiem ocalenia kraju. A działo się to w chwili, gdy ludność samorzutnie wyrzuciła znienawidzonych cudzoziemskich urzędników kolejowych z piernatami i betami na łeb z zajmowanych przez nich stanowisk. Rząd ludowy robił, co mógł, aby sprostać zadaniu. Na szczęście personel kolejowy dorósł do swego zadania. Objęcie kolei odbyło się z niesłychaną szybkością. Zaledwie kilka godzin trwała przerwa ruchu spowodowana zmianą personelu. Z wielkim wysiłkiem opanowała kolej sytuację i przewóz jeńców odbył się tak sprawnie, że kraj nawet nie spostrzegł, jak olbrzymie masy narodów przezeń przepłynęły. Ustępujący urzędnicy okupanccy kradli i rabowali, co tylko można wywieźć. Przede wszystkim gotówkę, a następnie cenniejsze przedmioty z inwentarza kolejowego.

Zapobieżenie tym kradzieżom i ratowanie inwentarza, gotówki, ksiąg kolejowych było również wielkim zadaniem, które rząd ludowy na ogół szczęśliwie rozwiązał. Trzeba było ratować magazyny z żywnością, zapasami, skórami, narzędziami przed rozgrabianiem ich przez ludność. Zwłaszcza wielkie zapasy cukru udało się rządowi ochronić. W ciągu pięciu dni trwania rządu ludowego dokonał on niezwykle trudnych i wielkich rzeczy, dokończył rozbrajania Austriaków, rozpoczął rozbrajanie różnych ad hoc tworzonych straży obywatelskich, wnoszących zamęt, nieporządek i samowolę w życie wielkiej części kraju.

Masy ludowe przemówiły 10 listopada w samym Lublinie. Odbyły się w tym dniu dwa olbrzymie wiece: robotniczy i chłopski. Wypowiedziawszy się z wielkim entuzjazmem za rządem tymczasowym, złączyły się w jeden wielki manifestacyjny pochód, który liczył do dwudziestu tysięcy ludzi. Z balkonu pałacu Radziwiłłowskiego przedstawił prezydent Daszyński program prac ludowego rządu: rzeczywiste zjednoczenie wszystkich ziem polskich zarówno Kresów Zachodnich, jak i Wschodnich, zdobycie dostępu do morza i własnego wybrzeża wymaga tworzenia wojska republikańskiego. Drugim zadaniem rządu jest zabezpieczenie ludu od głodu i niedostatku. Aprowizacja i walka z lichwą. Wolność polityczna. Oto program na dzisiaj, przeciw któremu podnosi się ze strony burżuazji hasło koalicji wszystkich stronnictw dla obalenia rządu ludowego. Program reform i zasadniczych zmian układu społecznego, przedłożony przez rząd sejmowi, obejmie reformę agrarną, nadającą ziemie tym, którzy na niej pracują. Reformy społeczne dla robotników przemysłowych, górników i miast przedłoży rząd w myśl swego manifestu również sejmowi. „Polska musi być ludową lub upadnie. Kto chce Polski silnej, ten podda się ludowi polskiemu, stanie obok nas do pracy, do walki, do budowania Polski".

Program i prace rządu ludowego znajdowały coraz żywszy oddźwięk w państwie PKL / to jest w Galicji/. W dniu 10 listopada odbyły się wiece w miastach Krakowie, Tarnowie, Jaworznie, Wieliczce i innych, na których wyrażano pełną zgodę i solidarność z rządem w Lublinie. Przerażony tym Witos odwołał zjazd Rady Naczelnej Stronnictwa Ludowego, zwołany na 10 listopada do Tarnowa, tym bardziej, że na prowincji zaczęły się tworzyć rady chłopsko-robotnicze, wywierające wielki wpływ na administrację kraju i zajmujące wrogie stanowisko wobec polityki antyludowej Witosa. (...)

MANIFEST TYMCZASOWEGO RZĄDU LUDOWEGO 

REPUBLIKI POLSKIEJ 

OGŁOSZONY W LUBLINIE 11 LISTOPADA 1918 ROKU 





DO LUDU POLSKIEGO! 

ROBOTNICY, WŁOŚCIANIE I ŻOŁNIERZE POLSCY! 



Nad skrwawioną i umęczoną ludzkością wschodzi zorza pokoju i wol­ności. W gruzy walą się rządy kapitalistów, fabrykantów i obszarników — rządy militarnego ucisku i społecznego wyzysku mas pracujących. Wszędzie lud pracujący dochodzi do władzy. I nie zaświta lepsza dola nad narodem polskim, jeżeli rdzeń i olbrzymia jego większość — lud pracujący — nie ujmie w swoje ręce budowy podwalin naszego życia społecznego i państwowego.
Nie może losem narodu polskiego nadal kierować Rada Regencyjna przez obce i wrogie czynniki nam narzucona, która swoją ugodową i re­akcyjną polityką, oddając jednocześnie niemal dyktatorską władzę w ręce austriackiego żołdaka Rozwadowskiego pcha naród polski ku prze­paści. (...)

TYMCZASOWY RZĄD LUDOWY 
REPUBLIKI POLSKIEJ 


Tomasz Arciszewski (PPS), IgnacyDaszyński (PPS), Medard Downarowicz (POW), Gabriel Dubiel (PSL), Marian Malinowski (PPS), Jędrzej Moraczewski (PPSD), Tomasz Nocznicki ((PSL), Juliusz Poniatowski (PSL), Edward Smigły-Rydz, Wacław Sieroszewski (SNN), Błażej Stolarski (PSL), Stanisław Thugutt (PSL), Wincenty Witos (PSL), Bronisław Ziemięcki (PPS)

JĘDRZEJ MORACZEWSKI (1870-1944)

  "... Omawiając usunięcie zaborców i tworzenie pierwszych polskich ośrodków władzy, najdokładniej Moraczewski relacjonuje przebieg wypadków w Galicji. Te wydarzenia nie tylko obserwował, ale i współtworzył jako członek prezydium pierwszego polskiego rządu dzielnicowego, jakim była utworzona 28 października 1918 roku Polska Komisja Likwidacyjna.
  Widać, że dysponuje też solidną wiedzą na temat powołania przez Konwent Organizacji A lewicowego Tymczasowego Rządu Republiki Polskiej, utworzonego w Lublinie w nocy z 6 na 7 listopada 1918 roku. Wprawdzie sam przebywał w tym czasie w Krakowie, ale jako lider Konwentu najwyraźniej czuwał nad biegiem wydarzeń również w zaborze rosyjskim. Najlepiej świadczył o tym odnotowany przez niego fakt, że najważniejsi liderzy obozu narodowego, zaniepokojeni przygotowaniami do powołania rządu lubelskiego, przybyli do Krakowa i u niego szukali pomocy, proponując utworzenie rządu zgody narodowej, z jego właśnie udziałem. Propozycji nie przyjął, gdyż marginalizowała ona lewicę, a z niego samego czyniła zaledwie kwiatek przy rządowym, endeckim kożuchu.
  Publikacja nie daje bezpośredniej odpowiedzi na pytanie, dlaczego na czele rządu powołanego przez Konwent nie stanął jego lider, lecz Ignacy Daszyński. Ale można to wyczytać między wierszami. Spod propagandowego makijażu wyziera bowiem wyraźny dystans Moraczewskiego do tej inicjatywy. Widać, jak nie przywiązywał on żadnego znaczenia do swojej funkcji ministra komunikacji w tym gabinecie. Znamienne, że w ogóle nie pojawia się w Lublinie. Owszem, choruje w tym czasie, ale w Krakowie jest bardzo aktywny, mimo kłopotów ze zdrowiem.
  Zawoalowaną krytyką partyjnych towarzyszy jest wprost wyrażane ubolewanie z powodu jednoznacznie lewicowego charakteru rządu. Stara się być lojalny wobec kolegów i całą winą za to ograniczenie obarcza Wincentego Witosa, kreśląc jego zachowanie zdecydowanie czarną barwą. W głębi duszy pewnie go rozumie, bo przecież Witosowi przeznaczono w Lublinie rolę podobną do tej, którą jemu w swoim rządzie wyznaczali endecy. (...)

Źródło: Tomasz Nałęcz, "Zapis dokonań i emocji pierwszych miesięcy odrodzonej Polski"; w książce: Jędrzej Moraczewski, "Przewrót w Polsce", Warszawa 2015, s. 23-24 
   "... Tworzenie rządu, o którym wielokrotnie w wystąpieniach publicznych mówił Moraczewski, weszło w decydującą fazę w październiku 1918 roku. Utworzenia rządu ogólnopolskiego domagał się już na XV Kongresie PPSD. Rząd ten powstały w wyniku porozumienia lewicy niepodległościowej i Koła Międzypartyjnego, miał reprezentować większość społeczeństwa.
  Jak wynika z przekazu M. Niedziałkowskiego koncepcja rządu nie została wysunięta formalnie „napomknął o niej Jędrzej Moraczewski (...) uznający podówczas zasadę współdziałania z Narodową Demokracją na gruncie Koła Polskiego w Wiedniu i poniekąd konspiracyjnie w kraju, napomykał ale nie nastawał”. Sugestie Moraczewskiego zostały przez kongres odrzucone. Jednakże w kierowniczych kołach PPSD, myśl tę podjęto na posiedzeniu klubu 1 października 1918 roku. Posłowie uchwalili wejście do tworzącej się reprezentacji politycznej Galicji i Śląska. Rozwiązanie nie odpowiadało Moraczewskiemu, gdyż występował jako przywódca Konwentu, a podobnej konstelacji nie był w stanie zapewnić sobie. Opowiadał się dlatego za wejściem do konstytuanty i utworzeniem rządu w Królestwie. Na tym posiedzeniu wydelegowano posłów Daszyńskiego, Moraczewskiego i Bobrowskiego do rozmów z pozostałymi ugrupowaniami galicyjskimi celem powołania organizacji naczelnej, a następnie porozumienia się z reprezentacjami Królestwa i Poznańskiego. Istniała także odmienna możliwość powołania rządu polskiego. Zależała ona od porozumienia się Rady Regencyjnej z Kołem Międzypartyjnym i Konwentem. Podstawę sojuszu tych trzech sił miał stworzyć manifest Rady Regencyjnej z 7 października 1918 roku mówiący o utworzeniu niepodległego państwa. Na przeszkodzie tej koncepcji stanął zbyt mały - zdaniem potencjalnych partnerów - autorytet Rady. Pomiędzy Kołem i Konwentem także istniały rozbieżności. Wznowiono jednak rozmowy z endecją. Partnerem Moraczewskiego był tym razem Aleksander Skarbek. Z ramienia Konwentu z przedstawicielami koalicji pertraktowali Edward Rydz-Smigły, Michał Sokolnicki i Józef Beck (ojciec). Namiastką rządu koalicyjnego był rząd ziemianina, prezesa Koła Międzypartyjnego - Józefa Świeżyńskiego powołany 25 października, w którym sprawy wojskowe symbolicznie powierzono Piłsudskiemu. W przedstawianym okresie Moraczewski działał na terenie Galicji, bacząc, by interesy Konwentu nie zostały uszczuplone, a oparciem dla niego była PPSD. Z ramienia tej partii zasiadł w reprezentacji galicyjskiej Polskiej Komisji Likwidacyjnej obok Diamanda, Topinka i Boborwskiego. (…)
   … Rezydujący w Warszawie rząd Swieżyńskiego, na wieść o powstaniu Polskiej Komisji Likwidacyjnej powziął zamiar przekształcenia jej w swój organ. W tym celu przyjechali do Krakowa Witold Czartoryski i Stefan Bądzyński. Spotkali się oni z prezydentem PKL. Jej przewodniczący Witos odrzucił jednak tę propozycję, w czym sekundowali mu socjaliści: Daszyński i Moraczewski. Ten ostatni oświadczył jednocześnie, że „wolna Galicja nie może i nie chce podporządkować się rządowi warszawskiemu zależnemu i kontrolowanemu przez niemieckiego gubernatora w Warszawie jenerała Beselera”. Sprzeciwia się także wywożeniu żywności z kraju bez pozwolenia władz krajowych, czyli PKL. Sztywne stanowisko liderów PPSD wiązało się z wejściem przygotowań do utworzenia ogólnonarodowego rządu w ostatnią fazę. 2 listopada 1918 roku w warszawskim mieszkaniu Artura Śliwińskiego odbyła się konferencja, na której przypuszczalnie zapadła decyzja o powołaniu rządu lubelskiego. Była ona zgodna z wcześniejszymi ustaleniami Konwentu. Moraczewski był przez część obecnych - Edwarda Rydza-Śmigłego, Gabriela Dubiela z PSL-„Piasta” i Helenę Redlińską - widziany jako członek tego przyszłego rządu. Decyzja o powołaniu rządu bazowała na wcześniej wspomnianym założeniu, że w sytuacji braku porozumienia z pozostałymi stronnictwami należy przejąć władzę siłą i oprzeć się na lewicy. (…) W czasie konferencji w Warszawie odbyło się posiedzenie zarządu PPSD, podczas którego prawdopodobnie omawiano tryb powołania rządu. Konwent uruchomił też podstawowy swój atut jakim była POW, której przywódcy: Moraczewski, Rydz-Smigły i Wasilewski w końcu października 1918 roku podjęli uchwałę o przystąpieniu do rozbrajania wojsk austriackich stacjonujących w Galicji, poczynając od dnia 31 tegoż miesiąca. Moraczewski przygotowywał tę akcję i kierował nią na terenie Galicji. (…)W czasie, gdy Moraczewski dążył na terenie Galicji do opanowania możliwie licznych środowisk, zjednywał dla swoich koncepcji oponentów, kierował akcją POW, w Lublinie został kreowany Tymczasowy Rząd Republiki Polskiej na czele z Daszyńskim. Moraczewskiemu powierzono w nim tekę ministra komunikacji. Resort miał sprostać trudnościom wynikającym ze wzmożonego ruchu ludności, a także winien zabezpieczyć mienie. „Objęcie kolei odbywało się z niesamowitą szybkością, zaledwie kilka godzin przerwy spowodowanej zmianą personelu”. Stało się to za sprawą wcześniej prowadzonych przygotowań i trudno dopatrzyć się w tym zasługi Moraczewskiego, który do Lublina nie pojechał.
  Daszyński absencję Moraczewskiego usprawiedliwiał chorobą, jednakże wydaje się, że nastąpił podział ról, w wyniku którego Moraczewski miał kontrolować sytuację polityczną w Krakowie, a ponadto, zgodnie z założeniami Konwentu realizować „konsolidację”. Rząd lubelski dawał Moraczewskiemu dodatkowy atut w rozmowach z endecją postawioną przed faktem dokonanym, co miało ją zmusić do ustępstw. J. Holzer zastanawia się, dlaczego premierem został Daszyński, prawie ostatni z tych, którzy porzucili koncepcję austropolską a nie Moraczewski, który prowadził działalność w kierunku powołania rządu w Królestwie. Wydaje się, że posterunek w Krakowie był ważniejszym, rząd lubelski to tylko zabieg taktyczny, swoisty szantaż, konsolidował tylko lewicę. Moraczewski zaś dążył do rządu „konsolidacji narodowej”. Dlatego podpisał, co wydaje się paradoksem, deklarację PKL, która w rzeczywistości nie uznawała rządu lubelskiego. W innym wypadku jego pole manewru w dalszej pracy konsolidacyjnej byłoby utrudnione. PKL była odpowiedniejszą bazą pojednania, a rząd lubelski mógł być tylko argumentem, celem zastraszenia i wymuszenia ustępstw. Rozmowy konsolidacyjne dalej jednak nie dawały rezultatów. Aktualni partnerzy Moraczewskiego: Zygmunt Chrzanowski i Wojciech Korfanty uważali, że sytuacja ich stronnictwa jest na tyle silna, aby nie godzić się na poważniejsze ustępstwa. Owszem, w rządzie, który sami zamierzali stworzyć obiecywali ugrupowaniom lewicy jedno miejsce, którym kusili Moraczewskiego. Ten uznał jednak powyższą propozycję za kpinę i odrzucił ją. (…)Trzeba dodać, że w Zagłębiu, gdzie powstała Rada Delegatów Robotniczych, manifest lubelski traktowano nader życzliwie. Celem dwukrotnych przyjazdów Moraczewskiego było podporządkowanie rządowi lubelskiemu, utworzonej przez socjaldemokratów, jako przeciwwagę Rady Delegatów - Rady Komisarzy, a także opanowanie ruchu rewolucyjnego i podporządkowanie go POW i PPS. Z ramienia POW Moraczewski zamierzał też sprawować w Galicji władzę wojskową, o czym zresztą powiadomił go depeszą 9 listopada Rydz-Śmigły. Znalazł jednak konkurenta w postaci dowódcy tamtejszych oddziałów polskich gen. Bolesława Roi. (…)
   … Moraczewski w przyszłości podtrzymywał tezę, że celem jego wizyty u Roi miało być skłonienie go do złożenia przysięgi na wierność rządowi lubelskiemu. Pragier przedstawił wydarzenie w innym świetle. Mianowicie twierdzi, że celem wizyty Moraczewskiego było zmuszenie Roi do podporządkowania się rządowi, a kpt. Kordian Zamorski - na rozkaz Stachiewicza - otoczył nawet gmach, po czym do Roi wkroczyli Moraczewski, M. Karaszewicz-Tokarzewski, ale Roja odmówił, argumentując podporządkowaniem się Piłsudskiemu.
   10 listopada przybył do Warszawy J. Piłsudski i on miał podejmować najistotniejsze decyzje polityczne dotyczące Polski. Wydaje się, że na ten moment czekał J. Moraczewski, starając się przygotować Komendantowi odpowiednie warunki do działania i zjednać możliwie wpływowe ugrupowania. (…)" 
Źródło: J.Gołota, "W walce o niepodległą" 
w książce: Jędrzej Moraczewski, 
Pierwszy premier II Rzeczypospolitej, Warszawa 2002, s. 151-157
MANIFEST 
TYMCZASOWEGO RZĄDU LUDOWEGO 
REPUBLIKI POLSKIEJ 
Dokument w zbiorach Archiwum Państwowego w Lublinie
Kreator stron - łatwe tworzenie stron WWW