Istniał — a w niektórych krajach przetrwał po dziś dzień — taki obyczaj, że ludzie wybitnie zasłużeni na polu działalności wojskowej, naukowej, gospodarczej lub politycznej otrzymywali tytuł szlachecki. Nie w tym rzecz, że nagradzanie wartościowych jednostek drogą wciągnięcia ich w grono darmozjadów, korzystających z przywileju tradycji, może się kłócić z naszym poczuciem sprawiedliwości. Nie o to też chodzi, że taka forma odnawiania elity kierowniczej bywała z reguły nadużywana dla kontrolowania „prawomyślności” nowej elity. W samej koncepcji bowiem tkwiła kiedyś na pewno zdrowa myśl, że podstawą szczególnego szacunku społeczności i szczególnych uprawnień powinny być zasługi, a nie urodzenie. Ale uszlachceni ulegali bardzo często deformacji snobizmu. Miast z całą dumą podkreślać swą nowość i świeżość, miast żyć swymi prawdziwymi talentami, jako jedyną podstawą szlachectwa, świadomie lub nieświadomie składali hołd poniżającemu dla nich przywilejowi urodzenia i dorabiali sobie drzewo genealogiczne, powołując się na fałszywych przodków i fałszywą tradycję.
Nobilituje się nie tylko jednostki. Historia i wydarzenia nobilitują również cale ruchy społeczne i stronnictwa polityczne, które w określonych warunkach wykazały wyjątkową dojrzałość, wielkie talenty, położyły wybitne zasługi dla państwa i narodu. I rzecz w tym, by owe ruchy i stronnictwa nie wstydziły się ani swej świeżości, ani „gorszego” — z punktu widzenia nowych warunków i potrzeb — pochodzenia, ani też nie snobowały się dorobionym drzewem genealogicznym, fałszywymi przodkami i nie swoją tradycją.
Kierunek niepodległościowy, tradycje rewolucyjnej ciągłości społecznego patriotyzmu, od kościuszkowskich jakobinów, poprzez „czerwonych” wszystkich powstań polskich i europejskich w XIX wieku, do Limanowskiego, Okrzei, Niedziałkowskiego — reprezentowała w polskim ruchu robotniczym Polska Partia Socjalistyczna. Były w tych tradycjach rzeczy dobre i złe, razem pomieszane. Do tradycji tych przecież należy nie tylko bohaterska śmierć Stefana Okrzei, ale także — żeby użyć drastycznego przykładu — bojowa przeszłość Tomasza Arciszewskiego, który tragicznie i niesławnie skończył swą polityczną karierę w ślepym zaułku emigracyjnej reakcji. W tradycjach tych odzywają się raz po raz błędy nacjonalizmu, niezrozumienie roli Związku Radzieckiego, niechęć wobec idei jednolitego frontu robotniczego. Dumni z naszych tradycji, nie ukrywamy ich ujemnych stron i nie nawiązujemy — przez jakiś snobizm nowej rzeczywistości — do tradycji cudzych. Albowiem w naszej własnej tradycji tkwi przecież także walka przeciw własnym błędom, walka, która skończyć się musiała na wielkim zakręcie historii odrodzeniem Partii, tj. koniecznością drastycznego personalnego rozdziału — przynajmniej u samej góry — na tych, co przeciw błędom wystąpili i dziś Partią kierują, i tych, co błędy przypłacili politycznym bankructwem i oderwaniem się od socjalizmu.
Taki jest nasz rodowód. Niczego w nim nie upiększając, niczego nie przeinaczając, powiadamy, że jest on nasz. Mamy w nim bardzo wiele powodów do zasłużonej dumy. Czerpać z niego możemy bardzo wiele nauk, skoro najlepiej jest uczyć się na własnych błędach. Ale nie chcemy i nie możemy korzystać z „przywileju urodzenia”. I dlatego musimy ciągle na nowo wobec ludu polskiego wykazywać, że rzeczy dobre z tradycji umiemy kontynuować, z rzeczy złych wyciągnęliśmy nauki, a do dorobku potrafimy dołożyć nowy, cenny wkład.
Niech każda partia, każdy ruch w Polsce — tak właśnie — nie wstydzi się swej własnej tradycji, niech nie nawiązuje niepotrzebnie do cudzej, niech chlubi się blaskami swego rodowodu, niech koryguje jego cienie, niech nie żąda przywileju za zasługi i talenty, a polityką dnia dzisiejszego niech do tych zasług dokłada nowe.